poniedziałek, 16 stycznia 2017

Od Claris- konkurs

Tego dnia obudziłam się ze zdwojoną dawką energii i swe pierwsze kroki skierowałam od razu na zewnątrz. Było zimno, nie wiał w ogóle wiatr. Taka pogoda zapewne zniechęciła by każdego, ale nie mnie. Ruszyłam truchtem w stronę jaskini jadalnej i w wejściu zderzyłam się z Alien. Przeprosiłam ją, po czym obrzuciłam całe zebrane już towarzystwo niechętnym spojrzeniem i postanowiłam, że dziś, wyjątkowo, mimo zimna, zjem coś na zewnątrz. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Już po chwili znajdowałam się poza jaskiniami. Szłam przed siebie szukając jakiegokolwiek śladu zwierzyny. Szłam, szłam, szłam, szłam i szłam, szłam, szłam i szłam, aż w końcu...jest! Ślady zająca. Zaczęłam się nimi kierować, a po chwili do moich nozdrzy dotarł także zapach zwierzęcia. Po kilkunastu metrach natknęłam się na biedne zwierzątko, które najchętniej widziałabym u siebie w żołądku. Przyczaiłam się i zaatakowałam jak najszybciej. Jednak moja niecierpliwość mi nie pomogła. Zwierzęciu udało się uciec, ale nie poddałam się i zaczęłam je gonić. Biegłam ile sił. Z każda chwilą coraz bardziej skupiałam się na moim celu zamiast na otoczeniu. I to był błąd. W pewnym momencie zając nagle skręcił w bok. Także próbowałam to zrobić, ale, odwracając się, poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Sturlałam się po niewielkiej górce, jednak mimo jej maleńkości, nie udało mi się w żaden sposób przerwać tej podróży w dół. Wszystko przez to, że było ślisko. Ponadto nie zatrzymałam się na dole, ale z rozpędu poleciałam dalej po gładkiej tafli zamarzniętego Jeziora Lśniących Wód. Moja niezwykła podróż zakończyła się na środku lodowiska. Nie wytrzymałam i, zamiast od razu stamtąd odejść, parsknęłam śmiechem jak nigdy. Śmiałam się jakiś czas z własnej nieuwagi, aż nagle ciszę przerwał głośny trzask. Nastawiłam uszu, a hałas po chwili się powótrzył. Wtedy już byłam pewna, co się dzieje. Czym prędzej rzuciłam się w stronę brzegu, jednak zrobiłam to zdecydowanie za późno i zbyt gwałtownie. Lód załamał się pod moim ciężarem, a ja wpadłam do wody. Moje ciało od razu poczuło ten chłód i to aż nazbyt dokładnie. Spróbowałam się wygramolić na kawałek "stałego" lodu, jednak on także nie wytrzymał pod wpływem mojego ciężaru. Spędziłam tak kilka minut, próbując wyjść z wody. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Zważywszy na ostatnie wydarzenia, które miały miejsca w dolinie, mógł to być równie dobrze jakiś nieprzyjaciel, ale w tamtej chwili nie miałam wiele do stracenia. Zawołałam kilka razy tego kogoś. Po chwili zza skały wyłonił się nie kto inny, jak mój brat Reyn.
- Claris? Co ty tu robisz?- zapytał z szokiem wymalowanym na twarzy.
- A jak myślisz? Zażywam zimowej kąpieli. Pomóż mi wyjść!- krzyknęłam. Reyn czym prędzej zabrał się za szukanie jakiejś gałęzi. Po chwili ją znalazł, więc wszedł ostrożnie na lód. Tyle, ile mógł, przeszedł na stojąco, żeby było jak najszybciej. Następnie położył się i podczołgał w moją stronę. Złapałam się kłami i pazurami za gałąź i zaczęłam się podciągać, Reyn zaś z drugiej strony ciągnął. W końcu znalazłam się poza wodą. Przeczołgałam się się kawałek, a następnie wstałam i chwiejnym krokiem weszłam na stały ląd.
- Nic ci nie jest? Jak się czujesz?- zapytał od razu mój brat, doskakując do mnie.
- Powtórzę pytanie: "A jak myślisz?"- spytałam, dygocząc z zimna.
- Hej, nie bądź taka. Przed chwilą uratowałem ci życie, a ty nie potrafisz okazać odrobiny wdzięczności- powiedział, obejmując mnie ramieniem, żeby było mi cieplej.
- Ej, ej, ej, kolego, nie powiększaj swoich zasług. Sama też dałabym sobie radę. Poza tym, zjeżdżaj!- zawołałam, odskakując od niego, robiąc na szybko śnieżkę bliżej nieokreślonego kształtu (na pewno nie była to kulka) i rzucając w niego. Trafiłam go prosto w ten czarny pyszczek, co, zważywszy na małą odległość, musiało zaboleć.
- Widzę, żeś się już otrząsnęła po tym przeżyciu- powiedział, ścierając z siebie śnieg i odwdzięczając mi się tym samym. Jednak mi udało się zrobić zgrabny unik. Następnych kilkanaście minut spędziliśmy na ganianiu się i rzucaniu śnieżkami. Kilka razy wywróciliśmy się  i wpadliśmy na siebie. Mimo, że nadal było mi piekielnie zimno, nie zwracałam na to uwagi. Oboje potrzebowaliśmy tego odskoku od smutnej codzienności. Mi przydało się choć na jakiś czas zapomnieć o tym, że jestem wredną złośnicą i spędzić z kimś miło czas, Reyn zaś przynajmniej na chwilę zapomniał o odejściu Kali z trójką ich dzieci. No cóż, mam nadzieję, że tam, dokąd poszli, będzie im dobrze. Chociaż nie wiem, czy gdziekolwiek może być im lepiej, niż w SBK z moim bratem. Tego typu rozmyślania naszły mnie, gdy leżeliśmy obok siebie, zanosząc się śmiechem. Po chwili zmienił się on w kłótnie o to, kto wygrał śnieżną bitwę. W końcu, zdenerwowana do granic możliwości, otworzyłam usta, aby doprowadzić Reyna do porządku i pokazać mu, kto jest zwycięzcą, ale zamiast tego wydostało się z nich głośne kichnięcie. Nie trzeba było długo czekać. Mój brat od razu zareagował. Bardzo przejął się moim stanem. Zaczął sobie zarzucać, że bawił się ze mną w głupoty, zamiast wziąć mnie od razu do jaskini i ogrzać. Nakazał mi wrócić razem z nim. Zrobiłam to, bo nie miałam siły i ochoty się wykłócać, poza tym faktycznie nie najlepiej się czułam. Gdy dotarliśmy do jaskiń, zaszyłam się w tej należącej do mnie. Poszłam spać i obudziłam się wieczorem. O dziwo, wcale nie byłam chora i czułam się nawet dobrze. Odwiedził mnie Reyn i przyniósł coś do jedzenie. To przypomniało mi o moim nieudanym polowaniu, o którym opowiedziałam bratu. Ten, jak przewidziałam, zaczął się śmiać. Wtedy też wpadłam na pomysł, żeby wyjść na zewnątrz i coś jeszcze porobić. Reyn nie chciał o tym słyszeć, ale po wielu sporach, prośbach, błaganiach i groźbach, osiągnęliśmy kompromis. Stanęłam w wejściu do jaskini, Reyn zaś wyszedł na zewnątrz i zabrał się za...lepienie bałwana. Tak, bałwana. Dlaczego? Otóż właśnie takiej ozdoby zażyczyłam sobie przed moją jaskinia, a skoro byłam chora, mój brat, chcąc nie chcąc, musiał spełniać moje zachcianki, aby poczucie mi się polepszyło. Gdy był "w połowie" bałwana, to jest miał już drugą kulę na miejscu, rzuciłam w niego po raz kolejny tego dnia śnieżką i kazałam się pospieszyć. Reyn już chciał mi oddać, ale przypomniał sobie, że jestem chora. Zamiast tego nabił więc małą śnieżną kuleczkę na patyk, ten zaś wbił go po chwili w głowę bałwana, którą zdążył już utoczyć. W ten sposób zrobił mu nos. Z dwóch kamieni powstały oczy, z większych gałęzi zaś ręce. Następnie odwrócił się w moją stronę, czekając na pochwałę.
- Czekasz na coś?- spytałam, udając, że nie wiem, o co mu chodzi.
- Na jakąś pochwałę, czy oznakę zadowolenia- odpowiedział.
- Za co?
- Zrobiłem super bałwana!- zawołał z pretensją w głosie.
- Czy ja wiem, czy takiego super. Przeciętny- powiedziałam.
- Przeciętny?! Ranisz me uczucia, siostrzyczko!
- Nic nadzwyczajnego, od zawsze taka jestem.
- A już miałem nadzieję, że się zmieniłaś.
- Przykro mi- odparłam, wzruszając ramionami. Następnie trochę się jeszcze podroczyliśmy, ale z czasem przyszedł czas na pożegnanie. Wróciłam do jaskini. Szykując się do snu, zastanawiałam się, jak zareaguję jutro członkowie stada na widok bałwana i to przed moją jaskinią. W końcu obecnie w stadzie nie ma żadnych młodych, a taka złośnica jak ja nie bawiłaby się w lepienie bałwanków.
KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz