Tak sobie chodziłem po terenach naszego stada i nudziłem się. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Nic się nie dzieje. W centrum nikogo nie ma, bo jest gorąco i wszyscy (no prawie) starają się w jakiś prosty sposób ochłodzić. No co tu mówić. Lato jak się patrzy. Mogłem pójść łowić ryby, ale od tego gorąca, nawet rybom jest gorąco i chowają się gdzieś głębiej na środku Jeziora Lśniących Wód, a wypłoszenie ich nie miałoby sensu. Nie mając nic innego do roboty, powróciłem do jedynego ciekawego zajęcia - patrolowania terenów stada.
Zacząłem od tych miejsc, w których jest najmniej prawdopodobne ciekawe wydarzenie. Na początek - Lasy. No i co tam było? NIC.
Potem z nudów ruszyłem do Starego Wąwozu. Z dołu było trochę błota, więc zjechałem (dosłownie) w dół i zacząłem skakać po kamieniach, aby nie wy paćkać się błotem i przy okazji próbując się trochę rozerwać. Ale było to nie łatwe, bo niewiele było małych kamieni, na których można by się nie zmieścić. No cóż, wąwóz się skończył i ruszyłem dalej.
Tak mi się nudziło, że już się chciałem w kłopoty wpakować. Spotkać mutanta, człowieka... Byłoby ciekawie! A tak to aż niechęć do życia mnie napadła. Jak to ono potrafi zdradzić... NUDY.
Właśnie spacerowałem pod Nieuchronnymi Strażnikami i myślałem, czy coś ciekawego może mnie jeszcze dziś spotkać. Moje rozmyślenia przerwały dźwięki - pisk i warknięcie, które dochodziły niedaleko stąd. W obawie, że to coś poważnego ruszyłem w stronę źródła dźwięku.
Gdy dotarłem na miejsce, oniemiałem ze zdziwienia i przerażenia jednocześnie.
Na gładkiej, pionowej skale "wisiało" przerażone szczenię, a pod nim wdrapywał się wyżej wściekły mutant - kornor. Musiałem coś zrobić. Nie mogłem pozwolić, by szczenię wpadło w łapska tego potwora.
Nie namyślając się długo skoczyłem tak wysoko, jak tylko potrafiłem i w ten sposób znalazłem się na grzbiecie wściekłego mutanta. Jak się spodziewałem, potwór zaczął miotać się i warczeć, ale nie zdołał mnie ugryźć. Wystawiłem groźnie kły, wbiłem zęby w szyję stwora. Przebicie pancerza kornora było wyzwaniem, gdyż jego skóra była twarda. Mimo trudu udało mi się przebić jego skórę i mocno go zranić. Zauważyłem, że szczenię z lęku bało się spojrzeć w dół i miało mocno zaciśnięte powieki. Jego futro było w odcieni bardzo ciemnego kremowego, czy też jasnego brązu. Mutant oderwał łapę od skały i pazurami wbił się w moje ramię. Bardzo mnie to zabolało, ale mimo tego ponownie wbiłem w niego zęby, ale tym razem w kark. Potwór "zaskamlał" z bólu i jego pazury zaczęły się odrywać od skały. Wiedząc, że zaraz spadnie, przeskoczyłem z jego ciała na ścianę. Ból który wtedy poczułem pochodził z mojej rany na ramieniu. Potwór spadł ze skały i nie trudno było mi stwierdzić, że nie żyje. Szczenię nadal miało zamknięte oczy i nieruchomo trzymając się ściany zaczęło je otwierać. Wdrapałem się wyżej, by być bliżej szczenięcia. Przystawiłem do niego kark, aby na mnie weszło. Wtedy ono powoli i ostrożnie przeszło na mój grzbiet i trzymało się mojej szyi. Zacząłem ostrożnie schodzić. Trwało to ok. 4 minuty, bo mimo iż nie było to jakoś strasznie wysoko, to spowalniał mnie ból.
Szczenię przestraszone poprzednimi wydarzeniami cicho mi podziękowało:
-Dziękuję Ci za pomoc. Gdyby nie Ty to ten mutant by mnie zabił.
-Dobrze, że nic Ci nie jest. Jak masz na imię?
-Vanilia, ale wolę Vanili. Nic Ci się nie stało?
-Nie. Nic.
-A co z Twoim ramieniem - spytała zerkając na moje ramię, któro ociekało krwią.
-Do wesela się zagoi. A czy Ty nie jesteś szczenięciem do adopcji?
-Tak to prawda. Ale mi się nudziło i przyszłam tu sama...
Vanili zrobiła zrezygnowaną minę. A ja się uśmiechnąłem.
-Choć - powiedziałem radośnie
-Gdzie?
-Do Ice, naszej Alfy.
-Co chcesz zrobić? - spytała z lekkim lękiem.
-Zaadoptować Cię - powiedziałem i mrugnąłem do młodej waderki jednym okiem. A ona z radością na pyszczku ruszyła za mną.
<Ice?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz