Wadera kotłowała się w spienionej, górskiej wodzie, która nieosłonięta lodem płynęła gładko do momentu, gdzie nieco niżej pojawiała się cienka, nieprzezroczysta pokrywa. Koniec żartów.-uśmiechnąłem się z satysfakcją, radując swe obłąkane spojrzenie widokiem rozpaczliwej walki ofiary. Kto normalny w tych czasach nie umie pływać?-pomyślałem, podbiegając do brzegu którego zamierzała się uczepić wilczyca, po czym ugryzłem ją w łapę, będącą już na śliskim śniegu, z całej siły. Usłyszałem tylko cichy jęk który zagłuszył bulgot. Truchtałem przy niej, uniemożliwiając wejście, bowiem za każdym razem gdy się zbliżała przeskakiwałem z jednego na drugi i obnażałem kły pokryte krwią. Cóż to była za wspaniała zabawa! Aż do momentu, kiedy nadszedł czas pożegnania się z życiem, bo krawędź lodu zbliżała się, wciągając wszystko pod siebie. Claris, świadoma swej powolnej agonii, jeszcze przyspieszyła wykonywanie niekontrolowanych ruchów, choć to ją tylko przybliżało do końca.
- Czas na pożegnanie-mruknąłem, kiedy łapy wadery porwał w głąb prąd, i za ich przykładem poszło całe ciało i przerażone spojrzenie. Chwilę stałem nad strumieniem. Potem odwróciłem się na pięcie, ale usłyszałem cichy, charakterystyczny trzask i głośny haust powietrza. Walka mnie rozgrzała, dlatego natychmiast zawróciłem i wyrwałem do przodu, biegnąc prosto na nią. Walnąłem w wilczycę z całej siły, tym samym wyrywając ją z wody i momentami wciskając w śnieg. Kiedy już na nią skoczyłem, miała jeszcze siłę przeturlać się na drugi bok. Warknąłem, czując jak krew pulsuje mi w żyłach. Zabić. To takie proste...gdyby nie fakt, że znajdujemy się na terenie stada. A ona do niego należy, TEORETYCZNIE może i ja. Claris spróbowała wstać, lecz zraniona łapa w pierwszych chwilach nie pozwalała na to, co szybko wykorzystałem. Podszedłem do niej, lecz wadera kopnęła mnie, tym samym obracając się na brzuch. Sypnąłem na nią śniegiem; przewrócona na plecy. Przygniotłem ją mocno do ziemi, dysząc i warcząc. Zbliżyłem kły do jej szyi. Czułem szybki puls, potrzebę zabicia tej nędznej kreatury. Udając, że wbijam je w kark, przesunąłem nimi po jej grzbiecie, żłobiąc dwa krwawe sznury.
- Do niewidzenia-rzuciłem na odchodne. Wstałem, i ruszyłem przed siebie do lasu. Nie mogłem biec. W rzeczywistości dostałem od niej całkiem mocno w kość. Dosłownie. Na całe szczęście nikt nie zakłócał spokoju tej okolicy, więc stanąłem na krawędzi starego wąwozu, i nagle osunąłem się na sam dół. Warknąłem z irytacją, po czym podniosłem się ciężko i spojrzałem na jakąś kryjówkę z pożywieniem. Znalezione, niekradzione-pomyślałem, z przyjemnością jedząc zamarznięte mięso. Z nowymi siłami wykopałem spod białego puchu trochę jakichś roślin, którymi przykryłem większe rany. Wylizywałem resztę, przy okazji czyszcząc futro z czerwonego płynu.
<Claris? Co tam porabiasz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz