Mimo dokładnych poszukiwań ani ja, ani wadera nie znalazłyśmy nic więcej
 godnego uwagi. Zabrałyśmy więc tajemniczy przedmiot wraz z dołączoną do
 niego notatką i ruszyłyśmy czym prędzej w stronę jaskiń z nadzieją, że 
tam właśnie znajdziemy jedyną wilczycę, która byłaby w stanie przeczytać
 (najprawdopodobniej) ludzkie bazgroły. Po drodze nie rozmawiałyśmy za 
dużo.
- A czy ty przypadkiem nie żyłaś z ludźmi? - przypomniała sobie Claris. - Mimo wszystko nie znasz ich pisma?
-  Żyłam, to prawda - odparłam zadowolona z faktu, że wilczyca 
zapamiętała co jej o mnie opowiadałam. - Niestety nie miałam okazji 
nauczyć się odszyfrowywania tych znaków.
Gdy zapytałam waderę o to samo (przypomniałam sobie, że ona też miała do
 czynienia z dwunożnymi istotami) ta tylko burknęła, że za krótko z nimi
 obcowała. Zrozumiałam, że wilczyca nie chce do tego wracać. Nie mogąc 
znaleźć żadnego innego tematu  do rozmowy postanowiłam milczeć, co 
najwyraźniej nie przeszkadzało, a wręcz uradowało moją towarzyszkę 
podróży. Miałam więc wystarczająco czasu, aby przemyśleć to i owo. 
Między innymi fakt, że ostatnio strasznie sie rozgadałam. Po paru 
minutach intensywnego analizowania tej przypadłości zwaliłam swoje nowo 
nabyte gadulstwo na zbyt długą separację spowodowaną wędrówką, którą 
odbyłam. Gdy wreszcie dotarłyśmy do jaskini Layly okazało się, że jej 
właścicielki akurat nie ma w domu. 
- Super - mruknęła poirytowana Claris. - Czemu nikogo nie można znaleźć, akurat wtedy kiedy jest najbardziej potrzebny?
Nie mogłam znaleźć odpowiedzi na to słuszne, lecz trudne pytanie, więc tylko westchnęłam przyznając tym samym wilczycy rację.
- Nie wiesz, gdzie mogłybyśmy ją znaleźć? - zapytałam nieśmiało nie chcąc jeszcze bardziej jej zdenerwować. 
- A co ja wróżka, że wszystko mam wiedzieć?
Mimo iż zdawałam sobie sprawę, że Claris nie należała do tych 
najmilszych jej niezbyt uprzejma odpowiedź trochę mnie uraziła. W 
ostatniej chwili ugryzłam się w język, aby pochopnie czegoś głupiego nie
 palnąć. Sfrustrowana wadera uderzyła łapą w leżący obok niej, bogu 
ducha winny, kamyk, który przeleciał nad pobliskimi krzakami, aby skryć 
się przed złością samicy w mięciutkim śnieżnym puchu.
- W każdym razie - ostrożnie zaczęłam. - Podejrzewam, że ta sprawa nie 
jest na tyle ważna, żebyśmy koniecznie w tej chwili musiały skonsultować
 się z Laylą...  Może zróbmy sobie przerwę, zjedzmy coś, a jutro znowu 
się tu spotkamy...
W milczeniu wyczekiwałam odpowiedzi samicy na moją propozycję. Szczerze mówiąc byłam już dość głodna...
<Claris?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz