piątek, 3 lutego 2017

Od Samaela CD Heaven

- Ależ oczywiście! - odparłem uradowany z kolejnego zadania.
Niezmiernie cieszyła mnie moja "popularność" w stadzie oraz zaufanie, jakim darzył mnie alfa. Schyliłem głowę w geście szacunku wobec wyżej ustawionego w hierarchii osobnika, po czym zrobiłem nagły zwrot na zadzie i pogalopowałem w głąb lasu, w tym samym kierunku, w którym udaliśmy się wczoraj całą grupą. Starałem się patrzeć pod nogi i uważnie stawiać kopyta, aby nie podzielić losu Heavena. Przez cały czas podążałem wytyczonym przez nas poprzedniego dnia śladem. Gdy w końcu ten sie urwał przeszedłem do stępa. Podniosłem głowę i w skupieniu pooddychałem tamtejszym powietrzem. Może i nie miałem węchu wilka, ani żadnego innego psowatego, ale nie mogłem narzekać na brak tego zmysłu. Ten podpowiedział mi, w którym kierunku powinienem się udać. Chciałem zaufać chrapom, jednak coś sprawiało, że droga wskazywana przez woń czarnej substancji wydawała mi się niebezpieczna.
"Tylko mi tu nie cykorz, Samael" zagroziłem sobie w duchu.
Postawiłem czujnie uszy i gotowy w każdej chwili odbiec w przeciwnym kierunku ruszyłem tam, gdzie odradzał mi rozsądek.
*Parę długich godzin stępa później*
Monotonność lasu strasznie mnie nużyła. Z mojej ostrożności nie pozostała nawet odrobina. Rozluźniony kłusowałem z opuszczoną głową, aby lepiej widzieć czyhające na mnie korzenie drzew i zdradliwe czarne plamy. Zachodzące słońce, częściowo przysłonięte zimowymi chmurami, sprawiało wrażenie równie znudzonego moją wędrówką, co ja. W końcu zaczęły nachodzić mnie wątpliwości. Czy aby przypadkiem nie idę zbyt długo? Co jeśli pozostali się o mnie martwią? A może opuściłem już tereny stada? No ale chyba nie wrócę do alfy bez żadnych konkretnych informacji... Wtem moje wewnętrzne rozważania przerwał nieprzyjemny dźwięk. Przypominał odgłos, jaki wydawały zanurzające się w błocie kopyta, jednak nie był on miarowy. Nie miał wyraźnego taktu. Można było odnieść wrażenie, że stworzenie, które w owym błocie kroczy kuleje, i to znacznie. Z trudem pokonawszy instynkt samozachowawczy powoli zbliżyłem się do źródła niepokojącego dźwięku, starając się przy tym samemu żadnego nie wydać...
* Mniej więcej pół godziny później*
Mimo grubej warstwy śniegu ziemia dudniła wybijając nierówny, trzytaktowy rytm, dyktowany moimi kopytami. Na czarnej jak onyks sierści coraz wyraźniej widać było białe plamy spienionego potu. Chrapy parskały głośno starając się nadążyć za pracującymi na najwyższych obrotach płucami. Momentami czułem, że zmęczone szaleńczym galopem nogi odmawiają posłuszeństwa, jednak nieustannie powracający, makabryczny obraz na nowo dodawał im sił. Musiałem czym prędzej opisać go Alfie...
<Heaven? Ostatnio jakoś tak dramatycznie z mojej strony... Działo się coś ciekawego pod nieobecność Samaela?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz