- Ależ oczywiście! - odparłem uradowany z kolejnego zadania.
Niezmiernie cieszyła mnie moja "popularność" w stadzie oraz zaufanie,
jakim darzył mnie alfa. Schyliłem głowę w geście szacunku wobec wyżej
ustawionego w hierarchii osobnika, po czym zrobiłem nagły zwrot na
zadzie i pogalopowałem w głąb lasu, w tym samym kierunku, w którym
udaliśmy się wczoraj całą grupą. Starałem się patrzeć pod nogi i uważnie
stawiać kopyta, aby nie podzielić losu Heavena. Przez cały czas
podążałem wytyczonym przez nas poprzedniego dnia śladem. Gdy w końcu ten
sie urwał przeszedłem do stępa. Podniosłem głowę i w skupieniu
pooddychałem tamtejszym powietrzem. Może i nie miałem węchu wilka, ani
żadnego innego psowatego, ale nie mogłem narzekać na brak tego zmysłu.
Ten podpowiedział mi, w którym kierunku powinienem się udać. Chciałem
zaufać chrapom, jednak coś sprawiało, że droga wskazywana przez woń
czarnej substancji wydawała mi się niebezpieczna.
"Tylko mi tu nie cykorz, Samael" zagroziłem sobie w duchu.
Postawiłem czujnie uszy i gotowy w każdej chwili odbiec w przeciwnym kierunku ruszyłem tam, gdzie odradzał mi rozsądek.
*Parę długich godzin stępa później*
Monotonność lasu strasznie mnie nużyła. Z mojej ostrożności nie
pozostała nawet odrobina. Rozluźniony kłusowałem z opuszczoną głową, aby
lepiej widzieć czyhające na mnie korzenie drzew i zdradliwe czarne
plamy. Zachodzące słońce, częściowo przysłonięte zimowymi chmurami,
sprawiało wrażenie równie znudzonego moją wędrówką, co ja. W końcu
zaczęły nachodzić mnie wątpliwości. Czy aby przypadkiem nie idę zbyt
długo? Co jeśli pozostali się o mnie martwią? A może opuściłem już
tereny stada? No ale chyba nie wrócę do alfy bez żadnych konkretnych
informacji... Wtem moje wewnętrzne rozważania przerwał nieprzyjemny
dźwięk. Przypominał odgłos, jaki wydawały zanurzające się w błocie
kopyta, jednak nie był on miarowy. Nie miał wyraźnego taktu. Można było
odnieść wrażenie, że stworzenie, które w owym błocie kroczy kuleje, i to
znacznie. Z trudem pokonawszy instynkt samozachowawczy powoli zbliżyłem
się do źródła niepokojącego dźwięku, starając się przy tym samemu
żadnego nie wydać...
* Mniej więcej pół godziny później*
Mimo grubej warstwy śniegu ziemia dudniła wybijając nierówny,
trzytaktowy rytm, dyktowany moimi kopytami. Na czarnej jak onyks sierści
coraz wyraźniej widać było białe plamy spienionego potu. Chrapy
parskały głośno starając się nadążyć za pracującymi na najwyższych
obrotach płucami. Momentami czułem, że zmęczone szaleńczym galopem nogi
odmawiają posłuszeństwa, jednak nieustannie powracający, makabryczny
obraz na nowo dodawał im sił. Musiałem czym prędzej opisać go Alfie...
<Heaven? Ostatnio jakoś tak dramatycznie z mojej strony... Działo się coś ciekawego pod nieobecność Samaela?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz