Wyszedłem dość usatysfakcjonowany z jaskini Alf. Może trzeba jeszcze założyć konstytucję, co?-szepnął głos. Przewróciłem oczami i szybko ukryłem się za krzakami. Wiadomo, że ta tępa s*ka nie przyjmie tego do wiadomości, i to było najlepsze. Po pół godzinie dostrzegłem Claris. Jak chmura burzowa weszła do jaskiń. Potem rozległo się wołanie Heava, i wreszcie ten jego monolog:
- Claris, posłuchaj...-zaczął-Lepiej trzymaj się z daleka od mojego brata.
- Że niby to ja go zaczepiam?!-prawie krzyknęła wadera.
- Nie, ale Blood jest nieobliczalny i nie chcę, żeby komuś zrobił krzywdę, a zwłaszcza członkom stada. Jest silniejszy, niż się wydaje, i można to wykorzystać, ale nie do samobójstwa. Więc go nie prowokuj, dobrze?-mrukliwej odpowiedzi nie udało mi się wyłowić. Ha ha, jestem bronią atomową w rękach Alf, super-pomyślałem ponuro. Cofnąłem się i pogalopowałem w głąb lasu. Łapy zapadały mi się w miękki puch. Nagle rzeczywistość jakby zgęstniała, skondensowała się w mroczne kształty. I wtedy wyrósł przede mną jak spod ziemi kamienny, szary mur. Wyważona brama, ścieżka pokryta żwirem zmieszanym z brudnym śniegiem. Co to za miejsce?-zastanawiałem się, wchodząc do środka posesji. Byłem tutaj w dzieciństwie. No tak. Wyszczerbione nagrobki, które czas zmieniał powoli w mogiły samej pamięci. Z nieba zaczęły spadać drobne płatki, wirujące na tle okrągłej, strzelistej wieży. Westchnąłem cicho, stając przed wielkimi, drewnianymi drzwiami. Zaskrzypiały fałszywie, gdy je otwierałem. Smród martwych ciał utrzymywał się nadal, dookoła leżały porozrzucane czarne szaty, lecz gdzieniegdzie widać było śnieg. Z góry spadał chłód i odłamki sopli lodu. Dotknąłem pyskiem ściany, w której odbijały się lekko moje szare oczy. Przez chwilę wydawały mi się przerażające. Podniosłem jeden z ciemnych płaszczy, dawno nieużywany. Narzuciłem go jakoś na siebie. Kaptur opadał mi na oczy, dzięki czemu zapewne nie było widać mojej twarzy. Tylko oczu nigdy nie da się ukryć-pomyślałem, wchodząc mozolnie na górę. W końcu dotarłem. I tym razem nie było wiatru, tylko oślepiająca biel. Ktoś stojący nad taflą Jeziora Lśniących Wód. Wszędzie śnieg. I nagle na dziedzińcu cmentarza pojawiła się Claris. Oddech zamienił się w chmurkę pary. Stałem nieruchomo na szczycie wieży.
<Claris? Widać mnie? Nie widać! Widać mnie? NIE widać! Czarny ninjaXDDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz