Tego dnia, jak zwykle, "uciekłam" z domu najwcześniej jak mogłam. Ruszyłam przed siebie. Nie miałam ochoty na nikogo przypadkiem wpaść, więc skierowałam się w miej uczęszczanie miejsca, na skraj doliny. Szłam tak sobie lasem, aż nagle na drogę wyskoczył mi królik i wyzywająco spojrzał na mnie. O nie, ta zniewaga krwi wymaga!- pomyślałam sobie, a mój instynkt łowiecki dał o sobie znać. Ruszyłam więc w te pędy za moją ofiarą. Skupiłam swój wzrok tylko na niej. Tak skupiona na polowaniu, wybiegłam na jakąś polanę, usłyszałam hałas i...stanęłam jak wryta, tak jak moja ofiara. Przez jedną milisekundę byłam sparaliżowana, ale zaraz potem i ja i królik NATYCHMIAST wbiegliśmy w najbliższą kępę krzaków. Modliłam się tylko, żebym stała się niewidzialna, niesłyszalna, niewyczuwalna. Zerknęłam zza krzaków. Na środku polany stały 2 furgonetki, a wokół nich kręcili się uzbrojeni ludzie. Chyba o czymś rozmawiali. Wytężyłam słuch, ale i tak nie wszytsko słyszałam.
- Nie złapaliśmy.....tylko...jedno....młode- powiedział jeden z nich, wysoki i czarnoskóry, miał, tak jak wszyscy hełm i mundur.
- Musimy coś w końcu złapać! Denis coraz bardziej się denerwuje, co ja mu mam powiedzieć?!- wrzasnął inny, biały, dużo niższy i grubszy. Zrobił to tak głośno, że doskonale wszystko usłyszałam. Chyba był kimś w rodzaju ich szefa.
- W końcu....znajdziemy....gdzieś...są.....ukrywają....znajdziemy- znów niewiele słyszałam, a jeszcze mniej rozumiałam. Zaczęli się pakować, a to oznaczało, że już stąd znikają. Uff...Interesowało mie tylko, czy jest coś w tych stających między ciężarówkami klatkach, a jeśli tak, to co. Jednak za nic w świecie nie odważyłabym się tego sprawdzić. Naprawdę ucieszyłam się, że już ich więcej nie zobaczę.
- Dokąd idziesz, Davo?!- wrzasnął ktoś.
- Gdzieś w tych krzakach zostawiłem mój szczęśliwy scyzoryk!- odkrzyknął jakiś głos. Słyszałam go wyraźnie. Zbyt wyraźnie. Był stanowczo za blisko. Zanim zdążyłam się zorientować, zrobić cokolwiek, krzaki zostały rozsunięte, a z góry patrzył na mnie człowiek. Natychmiast zerwałam się na równe nogi. Uciekać, czy walczyć? Oba rozwiązania nie wydają się najlepsze, przecież oni mają broń!- zdążyłam jedynie pomyśleć. W tym samym czasie mężczyzna krzyknął do swoich towarzysz:
- Mam tu jeszcze jednego!
Po czym wycelował we mnie i usłyszałam strzał. Wyskoczyłam z krzaków jak poparzona. Szczerze mówiąc, nie bolało aż tak bardzo. Myślałam, że będzie gorzej. Spojrzałam na moją ranę. Spodziewałam się strumienia krwi, a tam tylko coś w stylu strzykawki zakończonej kolorowymi piórkami. Zobaczyłam, że w moją stronę biegną inni ludzie, więc rzuciłam się do ucieczki. Nie zdążyłam jednak za daleko ubiec, bo jeden z nich zamachnął się długim metalowym kijem i włożył mi na szyję obroże z drutu, który znajdował się na jego końcu. Zaczęłam się wyrywać, ale inny z nich dotknął mnie następnym kijem i poraził mnie lekko prąd. Poza tym walka stawała się dla mnie coraz trudniejsza, bo miałam wrażenie, że odpływam, zasypiam mimo tego, że nie chcę. W końcu opadłam z sił na tyle, że bez zbędnych protestów pozwoliłam się wpakować do jednej z klatek, schowanych już w furgonetce. Była dość duża. Upadłam na coś, kogoś miękkiego. Zanim totalnie odpłynęłam, zdołałam jedynie zauważyć, że moim współwięźniem jest jakiś szczeniak.
<Jakiś szczeniak?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz