Przeniosłam wdzięczne spojrzenie z mojego partnera na młode waderki. Astelle otworzyła właśnie jedno oko i przecierając je, spojrzała na nasze pyski, i od razu spuściła wzrok. Obok njej słyszałam cichy, nierówny oddech, a gdy się pochyliłam, zobaczyłam otwarte oczy Layli. Waderka wstała powoli i odwróciła się w naszą stronę. Niby patrzyła, ale tak jakby przez nas, a jej chód przypominał paralityka. Widać było, że to przeżywa, ale najgorsze było to, że w żaden sposób nie mogliśmy jej pomóc, dotrzeć do niej. Na ten znów do oczu napłynęły mi łzy i nie mogłam powstrzymać szlochu, ukrywając twarz w łapach. Mój partner pochylił się nade mną i objął bez słowa, poczułam jego gorącą łzę na swoim grzbiecie, i w tym momencie postanowiłam się opanować. Muszę być silna, dl mojej rodziny i stada. Rzuciłam mu uspokajające spojrzenie i zaczęłam z wymuszonym uśmiechem rozczłonkowywać jedzenie. Każdemu podałam jego porcję i w milczeniu rozpoczęliśmy posiłek; to znaczy wszyscy oprócz Layli. Kręcąc powoli głową ze smutkiem podeszłam do niej i podsunęłam pod nos kawałek sarniny. Waderka jakby obudziła się ze snu i skubnęła co nieco. Po śniadaniu wykonałam swoje codzienne obowiązki i zaszyłam się w jaskini. Nie miałam pojęcia co robić. Mój umysł był pusty. Co chwila przechodziły mnie dreszcze. Astelle dawno już wyszła, tylko wstrząśnięta Layla siedziała z wzrokiem utkwionym przed sobą. Poczułam jakieś ukłucie w sercu i polizałam pysk mojej córki z czułością, obejmując ją lekko. Pierwszy raz od wypadku zauważyłam u niej jakąś reakcję; zacisnęła szczęki i spojrzała błagalnie w górę, jakby przepraszająco i wydała z siebie dziwny, charczący dźwięk. W tej chwili do pomieszczenia wmaszerował Archer. Westchnęłam, podeszłam do niego i wyszłam z jaskini wraz z nim. Mijaliśmy wiele znajomych twarzy, zerkających na nas z markotnymi minami. Nadeszły trudne czasy w których liczyła się każda para łap do pomocy. Poczułam na swojej twarzy powiew chłodnego powietrza, pod poduszkami nóg miękką glebę i trawę. Wszystko wyglądało tak spokojnie i normalnie mimo rozgrywających się tu tragedii, lecz wszystko ma też wzloty i upadki. To prawdziwe życie. Basior skierował się w stronę tęczowego wodospadu co poznałam po naszej wydeptanej ścieżce. W krótkim czasie szybkim marszem doszliśmy. Kaskada wody spadała po pionowej ścianie do niewielkiego, chłodnego, płytkiego jeziorka. Zbliżało się południe. Nagle promienie słońca padły prosto na wodospad i tuż przy nim pojawiła się przepiękna, barwna tęcza. Przypatrywałam się temu cudu błyszczącymi z wrażenia oczyma, na chwilę świat się zatrzymał i legła pamięć o kłopotach ostatnich dni. Liczyła się ta jedna, niepowtarzalna chwila spędzana wraz z miłością mego życia. Lecz chwila prysła. Znów zaszkliły mi się oczy, ciało zaczęło mimowolnie drżeć i wypuściłam to z siebie, przytulona do Archa, szepcząc:
- Jordan...Jordan..Jeśli to...słyszysz, przepraszam ciebie. Nie mogę...-Poczułam jak basior podnosi mój pysk i popatrzył mi głęboko w oczy, i rzekł:
- Przeszłości nie zmienimy. On to wie. Teraz jesteśmy ty i ja, przetrwamy. Przyszłości nie przewidzi nikt-po tych słowach zaległa cisza. Na moim pysku po raz pierwszy od wypadku zakwitł szczery uśmiech. Miał rację.
- Lecz miłość będzie trwać wiecznie-szepnęłam mu na ucho.
<Archer? Kapka tragedyzmu z dodatkiem romantyzmu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz