Odłączyłem się od pochodu. Wsunąłem się między zasłony czarnego mroku, a one delikatnie otuliły mnie. Zaufałem im i pod ich osłoną wolnym krokiem podążałem, wsłuchując się w ciche, szeleszczące kroki. Przystanąłem by zlizać z łapy świeżą krew. Chyba nie zauważyłem jakiegoś kolca czy czegoś podobnego. Prychnąłem i ruszyłem dalej. Wkrótce wychyliłem pysk zza twardych, pokrytych szronem gałęzi. Przede mną znajdowało się wzgórze, oświetlone delikatną różową poświatą. Poczułem dziwny przypływ energii, niby mała iskierka, która zapala stos drewna. Postawiłem pierwszy krok na szczyt. Z każdym posunięciem zbliżałem się do wierzchołka wzgórza, a pejzaż odsłaniał się kawałek po kawałku. W końcu, gdy poczułem na sobie silny podmuch powietrza, stanąłem i oniemiały podziwiałem widok z góry. Rozpościerała się przede mną duża część doliny: zachodni, rzadki las będący teraz arkuszem gołych, poskręcanych czubków drzew, święta budowla z jej strzelistymi wieżami, nieruchomi strażnicy, wiernie strzegący granicy. Z zapartym tchem wpatrywałem się w to. Wówczas blask rozszerzał się i mienił pomarańczowym złotem. Nieznana siła kazała mi ugiąć łapę. Oddałem teraz ukłon; dla matki natury. Dla tej, która mnie tu sprowadziła i każdego dnia zaskakiwała. Dla tej, która stworzyła te wszystkie cuda i pozwalała cieszyć się innym. Dla tej, która dawała cierpienie. Oddałem ukłon i sobie. Wtedy coś białego i mokrego wylądowało na moich uchu. Strzepnąłem to, lecz wokół mnie zaczęło spadać mnóstwo złotawego pyłu. Śnieg-pomyślałem z radością, ale jedynie w duchu. Westchnąłem, odwracając się tyłem do krajobrazu. Nie okazuj słabości, króliczku-zadrżałem, gdy znów pojawił się ten cholerny osobnik zwany głosem i zignorowałem podszepty. Wstawał już dzień. Aż dziw, że spędziłem na tym wzgórzu tyle czasu. Zrobiło się zimno, a ja potrzebowałem śniadania. Przypomniałem sobie o schowanym w kryjówce pożywieniu niedaleko stąd. Uśmiechnąłem się na myśl o łatwym posiłku i poszedłem w tamtym kierunku. Wtedy musiałem schować się za drzewem. Nie wierzyłem własnym oczom. Przy mięsie posilał się ten cholerny, mały idiota. Wredny szczyl...Niech się nie tyka nieswojego.
- Grrrrrrrrrrauuuu!-wpadłem, warcząc na młodego i siłą odciągając go od martwego daniela. Kira stanął z boku piorunując mnie wzrokiem.
- Nie tykaj cudzego, ty sk*rwysynie jeden!
- Ej!-sprzeciwił się młody-Nie pilnujesz, to co myślałeś? Nie tylko ty tu mieszkasz-rzucił mi w wyzwanie. Dopiero teraz zauważyłem, co stwierdził. Nie tylko ty tu mieszkasz. Problem w tym, że tu mieszkam tylko ja. I nie szykuję się na nowego lokatora. Wokół wirował puch przyklejający się do mojej czarnej sierści.
- Co chcesz mi udowodnić? Jakim jesteś silnym idiotą? To, że ja zrezygnowałem i nie mam nikogo, nie znaczy, że ty musisz marnować sobie życie.-westchnąłem i zagłębiłem kły w zmarzniętym bloku mięsa. Wyszarpnąłem kawałek i przełknąłem go. Poczułem, jak jeden kęs zaczyna rozgrzewać mnie od środka.
<Kira? Za 9 dni kończy się twoje alibi. Wóz albo przewóz, decydujeszXD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz