wtorek, 27 grudnia 2016

Od Kiry CD Blood

Zamilkłem. Kto jak kto, ale nawet ON namawia mnie do powrotu? Niedoczekanie.
- Masz, zjedz, a potem wracaj, skąd przyszedłeś- powiedział, rzucając mi pod nogi kawałek mięsa. Nawet na to nie spojrzałem. Prychnąłem tylko, odwróciłem się na pięcie i poszedłem w swoją stronę. Ja łaski nie potrzebuję- pomyślałem, oddalając się coraz bardziej w mrok, który zaczął otaczać świat. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Nie byłem już przynajmniej głodny, bo zdążyłem chwilowo zaspokoić głód zdobyczą Blood'a. Szedłem przed siebie z pustką w głowie. Wiedziałem, że muszę znaleźć kryjówkę, ale gdzie? Jaką? Kopalnia od razu odpadała. Po pierwsze: Blood. Po drugie: tam pewnie już mnie szukają. Gdy tak szedłem, dotarłem do Starego Wąwozu. Postanowiłem iść wzdłuż niego. Po jakichś kilkunastu metrach byłem już naprawdę zziębnięty i przemęczony. Nagle poślizgnąłem się i spadłem w dół. Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Spadający śnieg zaczął przybierać na sile. Chciałem wstać, ale biały puch, na który spadłem, wydawał się tak cudownie miękki. Może i zimny, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest to po prostu chłodna poduszka. Mimo zimna, przymknąłem na chwilę powieki, a gdy je otworzyłem...usłyszałem jakieś krzyki. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nic nie czułem. Po chwili zdałem sobie sprawę, że to wszystko dlatego, iż prawie całe moje ciało zdrętwiało z zimna. Strzepnąłem z siebie cały śnieg, który mnie pokrył, gdy spałem. Spróbowałem wstać, ale zdrętwiałe do reszty łapy pozwoliły jedynie na ułożenie się w pozycji na wpółleżącej. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że słyszę jakieś dziwne głosy. Oszalałem!- moja pierwsza myśl. Ale zaraz potem dźwięki zaczęły przybierać na sile i gdy wystarczająco wytężyłem mój słuch, zdołałem zrozumieć słowa i rozróżnić głosy. Tak, słyszałem kilka głosów, nie wszystkie znałem, ale byłem w stanie odróżnić głos ojca i matki. Szukają mnie!- dotarło do mnie, a zaraz potem do moich uszu dobiegł kolejny krzyk: Kira! O nie, spadam stąd!- pomyślałem i rzuciłem się do ucieczki, ale moje zdrętwiałe ciało miało inne plany. Przewróciłem się i wylądowałem w śniegu. Zrozumiałem, że nie pobiegnę od razu. Najpierw musiałem spróbować rozruszać swoje łapy. Miałem tylko nadzieję, że mnie w międzyczasie nie znajdą. W końcu, po kilku minutach, mogłem już powoli iść, a po następnych kilkunastu biec. Ruszyłem w kierunku przeciwnym do krzyków. Musiałem też przy okazji wydostać się z wąwozu. Biegłem tak szybko, na ile tylko mogłem sobie pozwolić. Po jakimś czasie moją uwagę przykuł stary, powalony pień. Mógłbym wspiąć się po nim i wyjść, problem jednak polegał na tym, że był on niesamowicie oblodzony. Próbowałem kilkaset razy, ale wszystko na nic. Zrezygnowany, położyłem się obok. Przeleżałem tak kilka minut. Nic już nie było słychać, oprócz wyjącego wiatru. Podniosłem głowę w górę i zamarłem ze zdziwienia. Powoli podniosłem się i uważniej przyjrzałem ścianie wąwozu. Wzrok mnie jednak nie mylił, jaskinia! W górze, zaraz obok przewalonego pnia. Lekko zasypana śniegiem i ukryta za oblodzonymi korzeniami jakiegoś drzewa. To dodało mi sił. Spróbowałem raz jeszcze i udało mi się dojść do połowy, ale potem znów spadłem. Za drugim razem wspiąłem się do końca, ale zleciałem w czasie przechodzenia z pnia do jaskini. W końcu, za trzecim razem, jakoś mi się udało. Do trzech razy sztuka- pomyślałem, starając się wygarnąć z mojego tymczasowego lokum jak najwięcej śniegu. Potem ułożyłem się w głębi jaskini w kłębek. Zasypiając miałem nadzieję, że nic sobie nie odmroziłem.
~~~~Następnego dnia~~~~
Gdy się obudziłem, nie miałem na początku pojęcia ani gdzie jestem, ani co tu robię. Kiedy już sobie wszystko przypomniałem, poczułem głód. Wygramoliłem się z mojej jaskini i zeskoczyłem na miękki śnieg, który tak zamortyzował mój skok, że prawie nic nie poczułem. Jedzenie. Spojrzałem do góry i wtedy zdałem sobie sprawę, jaką gafę popełniłem. Musiałem przecież wydostać się z wąwozu. Zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu się udało. Ruszyłem na poszukiwania pożywienia. Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań, wytropiłem zająca. Był zupełnie sam. Łatwy cel. W dodatku miałem już strategię. Wspiąłem się na skałę, z której skoczyłem na moją ofiarę. Zając nawet nie zdążył zauważyć, że jest atakowany, a już był martwy. Cieszyłem się moją pierwszą samodzielnie upolowaną zdobyczą jak dziecko, którym jednak już nie byłem. O nie, teraz byłem samotnym buntownikiem zdanym tylko na siebie oraz łaskę i niełaskę matki natury. Zatopiłem kły w jeszcze ciepłym ciele ofiary, jednocześnie bacznie obserwując okolicę. Samotny wilk zawsze musi mieć się na baczności. Wtedy też poznałem to miejsce. Dokładnie tutaj poznałem się z Blood'em i tutaj narodził się nasz konflikt. A zaczął się od głupiej, szczeniackiej zaczepki. Właściwie to całkiem zabawne, że zapolowałem na królika w taki sam sposób, w jaki kiedyś skoczyłem na pewnego czarnego basiora.
- I znowu się tu spotykamy- usłyszałem w chwili, gdy spojrzałem za siebie i zobaczyłem go.
<Blood?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz