- Twoja rola się skończyła. Wyjdź-powiedziałem z zimnym naciskiem.
- Heaven...
- Wyjdź!-powtórzyłem głośniej. Miałem już serdecznie dość podejrzliwości basiora, miałem więcej problemów na głowie niż niezadowolony emerytowany samiec Beta. Duncan wyszedł stąpając sztywno i warcząc wyraźnie do ogiera.
- Wróćmy do tematu. Nie wydaje mi się, aby ich rozmowa miała jakiś większy sens. Być może po prostu odpierali jego atak. Co do samego węża...Jest to dość niepokojące. Pomyślę nad tym. Ale bądźcie czujni. Zlecę komuś monitorowanie tej jamy. A teraz uznaję naradę za skończoną-i wyszedłem bez słowa, zostawiając wszystkich. Zanim wróciłem do siebie, załatwiłem jeszcze Reynę do pilnowania pieczary mutantów. Pewnie szybko pozbędziemy się tych monstrów. Ułożyłem się spokojnie na podłożu jaskini. Sen już mnie kusił, kiedy nagle usłyszałem tupot czyichś łap. Uchyliłem jedno oko i ujrzałem moją babcię, Ice. Wyglądała na co najmniej zmartwioną.
- Heav, posłuchaj...Czemu nie wychodzisz stąd?-rozejrzała się wymownie po ścianach pomieszczenia. Przewróciłem oczami i odparłem:
- O czym ty mówisz? Nie, nie mam depresji. Dobrze mi tu i tyle. Idź zając się swoimi sprawami, babciu.-Ice pokręciła powoli głową.
- To nie jest dobre. Zamykasz się przed innymi. Przed sobą też. Powinieneś znaleźć sobie kogoś, komu będziesz mógł się poświęcić, wiesz?-zaśmiała się cicho na koniec.
- Co?! Naprawdę, daj mi już spokój, hyh.
- Jak chcesz. Przemyśl to-babcia posmutniała i wyszła. Natychmiast zasnąłem, by odsunąć od siebie tę niewygodną rzeczywistość.
~Kilka dni później~
Przechadzałem się, jak zazwyczaj, po lesie. Wszystko pokryło się grubą warstwą krystalicznie białego, trzeszczącego puchu. Niebo było lekko zachmurzone, a blade słońce nie dawało ani ciepła, ani dość światła. Wyjątkowe zimno przenikało wgłąb mojego ciała. Planowałem zakończyć już ten krótki spacer, gdy tuż przed moim nosem pojawił się jakiś spory, naziemny ptak. Zacząłem go gonić zawzięcie, a ofiara z równym uporem uciekała. Nawet nie zauważyłem, kiedy śnieg stał się jakiś bledszy i pokryty obficie czarnymi plamami. W końcu kurak zatrzymał się i oszołomiony zaczął kopać na wszystkie strony, jakby zwariował. Dziobnął trochę puszystej, biało-czarnej masy i zaczął się krztusić. Zostawiłem go w spokoju i z przerażeniem spojrzałem na swoje łapy. Na szczęście nie ucierpiały, dotykając skażonego śniegu. Rozejrzałem się i zobaczyłem istne dziwy: szaro-czarne zaspy pokryte lepką mazią, drzewa z odpadającą, burą korą. Wszystko otrute. Zero zwierzyny. Przecież ten teren jest skażony...A niedaleko stąd jest jaskinia mutantów-uświadomiłem sobie dopiero po chwili, co się dzieje. One zatruwają dolinę! Należało szybko ostrzec stado.
- Alfo!-usłyszałem krzyk i na środek lasu wpadła zdyszana Reyna-Och...widzę, że zauważyłeś już skutki ich przebywania tu. One zabierają do siebie zwierzęta, nie zabijają ich, ale wnoszą do swojej siedziby.
- Dziękuję ci za te informacje. A teraz chodźmy do jaskiń.-ruszyłem raźnym krokiem w stronę domu.
~W jaskini narad~
- Stanowią dla nas zagrożenie. Musimy podjąć jakieś kroki.
- Na lotnisku blisko City End znajduje się sporo materiałów wybuchowych.
- Nie możemy. Jaskinia się zapadnie, powstaną spore wstrząsy, skały mogą odpaść. To zbyt duże ryzyko, ale musimy coś z nimi zrobić.
- Pozostaje tylko otwarta walka.-dodał Archer.
- Nasze zapasy się kurczą. Nie mamy wystarczająco oręża. Ale to jedyne wyjście-na szczęście nie było z nami Duncana, lecz sytuacja była krytyczna. Mutanty skaziły już połowę części zachodniej doliny, a postępowały dalej. I to wszystko waliło się oczywiście na mnie.
- Samael!-zawołałem. Echo odbiło się przez korytarz i po kilku minutach stał przede mną rosły ogier.
- Doszły nas słuchy, że mutanty zabierają do siebie zwierzęta, nie zabijając ich. Nie mamy jednak pojęcia, co z nimi robią. Na dodatek powodują, że dolina umiera. Musimy się dowiedzieć, kim są i jak je powstrzymać. Chciałbym, byś poszedł z nami do ich kryjówki i pomógł oszacować, w jakim są położeniu.
<Samael? Heav to tak zawsze oficjalnieXDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz