W tym momencie grubo przesadził ze swoją bezczelnością o rozmiarach odwrotnie proporcjonalnych do wielkości rocznego szczeniaka. Doskoczyłem do niego i chwyciłem za kark szamoczącego się młodego uniemożliwiając mu wyrwanie się. Wolnym, ,,pretensjonalnym" krokiem podnosząc wysoko łapy (i kopiąc dzięki temu Kirę), podszedłem do ziejącego smolistą ciemnością i chłodem otworu prowadzącego do kopalni. Włożyłem szczeniaka głębiej mocno trzymając się łapami ziemi. Minę miał raczej nietęgą. Masz okazję to skończyć-przemknęła mi przelotna myśl. Nie uśmiechały mi się jednak negocjacje z bratem i wydalenie ze stada, więc mruknąłem tylko dla zasady siląc się na spokój:
- Lody dla ochłody, mały?-uśmiechnąłem się jadowicie-Nie wchodź mi więcej w drogę, farfoclu-nagłym ruchem odsunąłem pysk od szczeliny i rzuciłem go na ziemię. Nim zdążył się otrząsnąć, pobiegłem daleko od kopalni do kryjówki, by tam zagłębić się w błogim śnie.
~Rano~
Goła, wilgotna, twarda gleba porośnięta pożółkłą szczeciną trawy nie była najlepszym miejscem do spania. Obudziłem się w porze przed śniadaniem i zaraz wytarzałem w liściach, by złagodzić ból karku po niewygodnej nocy. Żołądek dał o sobie znać głośnym burczeniem. Parsknąłem i wciągnąłem powietrze, jednak nie poczułem zapachu żadnej zwierzyny. Ruszyłem po leśnych ścieżkach, wyczulając swe zmysły na najdrobniejszy ślad czyjejś obecności. Przebierałem łapami już tylko dla zasady, gdy wtem pojawił się zapach nieznanego mi kopytnego. Kierując się jego szlakiem zidentyfikowałem ofiarę: Daniel. Podkradłem się niemalże pełznąc do sporego osobnika, widocznie odłączonego od stada i zdanego na siebie. Był łatwym kąskiem dla wprawnego drapieżcy. Posuwałem się za nim kilkadziesiąt metrów, aż znaleźliśmy się na małej polance otoczonej gęstymi krzakami. Wtedy zaatakowałem rzucając się na daniela od tyłu i raniąc jego tylne nogi. W pierwszym odruchu zwierze ugięło nogi i prawie przysiadło na zadzie, co dało mi możliwość wskoczenia na grzbiet, ale nie zdążyłem z niej skorzystać. Kopytny strząsnął mnie z siebie wierzgając szalenie. Dopadłem więc jego głowy i siłą zmiażdżyłem krtań. Zwierzak wierzgnął parę razy, po czym zamarł w bezruchu. Dysząc podszedłem do zdobyczy, i z radością stwierdziłem, że jest martwy. Ugryzłem jeden kęs, gdy moje ucho wychwyciło dodatkowe zakłócenia. Obejrzałem się i odsłoniłem umoczone we krwi kły. Młody siedział i gapił się na mnie jak cielę w malowane wrota. Ma zamiar mnie śledzić, czy co?-pomyślałem z irytacją.
<Kira?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz