Ostatnio miałam ręce pełne roboty, ponieważ na terenie SBK zaczęły dziać się dziwne rzeczy i trzeba było wszystko sprawdzić. Tego dnia jednak miałam "wolne". Obudziłam się późno. Nie byłam głodna, więc jeszcze dość długo leżałam sobie po prostu w jaskini, oddając się słodkiemu lenistwu. W dodatku sprawa mamy...jednak w tym przypadku byłam już znacznie bardziej spokojna i pogodzona z losem. Niedawno przyśnił mi się sen, gdzie spotkałam się z mamą. Pamiętam jedynie ją, jej słowa i ogarniającą nas światłość. Wytłumaczyła mi, że bardzo nas kocha, tęskni za nami, ale nie można było postąpić inaczej. To pomogło mi się pozbierać. Co więcej, uspokoiło też ojca, a Prim przyznała nawet, że śniło się jej coś podobnego. Z chęcią przeleżałabym w swojej jaskini cały dzień, ale zbyt duża ilość lenistwa może poważnie zaszkodzić. Zwlekłam się więc z posłania i najpierw udałam do jadalni. Nikogo nie znalazłam, nie natknęłam się też na żadnego członka po drodze ani w czasie, gdy pałaszowałam mały posiłek. Nie dziwiło mnie to zbytnio, jest przecież zima. Jest chłodno i nikomu się nie chce wychodzić, a nawet jeśli, to każdy ma już pewnie przydzielone jakieś zadanie, czy coś. Postanowiłam się więc udać na spacer. Dawno nie szłam nigdzie dla przyjemności. Ruszyłam w nieznanym kierunku. Po jakimś czasie postanowiłam przejść się nad Jezioro Lśniących Wód. Było co prawda zamarznięte, ale to nawet lepiej. Chciałam się przekonać, jak radzę sobie z jazdą po lodzie. Dotarłam na miejsce i zaczęłam "jeździć". O ile można tak nazwać desperackie próby łapania równowagi. Jednak szło mi coraz lepiej. W pewnym momencie poczułam się tak pewnie, że rozpędziłam się naprawdę mocno, a następnie potknęłam i wylądowałam w ogromnej zaspie przy brzegu jeziora. Nieźle się wkurzyłam, tym bardziej, że nie mogłam z niej wyjść. Ale gdy już mi się to udało, zaśmiałam się na myśl, jak komicznie musiało to wyglądać. Już chciałam wrócić do przerwanej wcześniej czynności, gdy nagle zauważyłam biegnącą w popłochu w moją stronę sarnę. Na szczęście mnie nie zobaczyła, była zbyt zajęta biegiem. Udało jej się mnie minąć, bo znajdowała się za daleko, żebym mogła się na nią rzucić, ale zaczęłam ją gonić. Złapałam ofiarę po paru metrach i z łatwością zabiłam. Krew nie zdążyła jeszcze dobrze splamić moich kłów, gdy tuż przede mną, jak spod ziemi, wyrósł czarny basior. Mimo że rzadko go widywałam (jak wszyscy) od razu poznałam po futrze czarnym jak smoła i oczach pełnych jednocześnie obojętności, ale i nienawiści do całego świata. Blood, brat naszego kochanego alfy.
- To była moja ofiara- powiedział poważnym tonem, który zdradzał jego zdenerwowanie.
- Ale to ja ją upolowałam- odparłam.
- No właśnie- powiedział z pretensją w głosie.
- Przykro mi, nie była podpisana- odpowiedziałam spokojnie. Nie chciałam go specjalnie bardziej denerwować, po co to komu? Wiedziałam, że z nim lepiej nie zadzierać i go nie wkurzać.
<Blood? 0,1% szansy, ale spróbować warto>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz