- Aaaaaaaaa!-wpadłem w sam środek kręgu otaczającego krwawiącą wilczycę, machając zaciekle płonącym kawałkiem drewna. Ogień syczał wściekle, parząc przeciwnikom nosy i uszy. Dzięki temu trzymali się na odległość, ale wiedziałem, że nie mamy dużo czasu.
- Echo, wstań!-szturchnąłem ją mocno. Wadera rozejrzała się i szybko poderwała się. Pobiegliśmy przez korytarze, nie bacząc na podążający pościg, zbliżający się w niebezpiecznym tempie. Paliłem za sobą wszystko, czym mógł zająć się ogień: urządzenia wybuchały z hukiem, szmatki i ścierki zwijały się w czarne ruloniki. Przeżyć. Tylko to się liczy-motywowałem się tą myślą do dalszego biegu. Ale moje ciało nie było w stanie tego przetrwać. Błądziliśmy po nieskończonych korytarzach. Słyszałem głośne bicie serca. Ruszałem łapami mechanicznie, szarpiąc głową na wszystkie strony z nieznanego mi powodu. Zacząłem mieć mroczki przed oczami, ale mimo wszystko trzymałem mocno w pysku płonące zarzewie. Widziałem tylko, jak na zwolnionym filmie, odwrócony pysk Echo i jej przerażone spojrzenie. A później coś nagle mnie poderwało i znalazłem się na grzbiecie pędzącej, czarnej wilczycy. Zacisnąłem zęby na drewnie mocniej, nie pozwalając, by płomień dosięgnął jej futra. Było mi duszno.
- Tam...! Łapać tych...!!!-słyszałem za nami rozwścieczone głosy. Nie trać świadomości, bo stracisz życie-pomyślałem. Podziałało momentalnie. Silniej chwyciłem zarzewie i wtem wadera wydała niemy okrzyk radości. Przed nami znajdowały się otwarte drzwi, a za nimi już tylko ciemny, granatowy firmament i gąszcz burych namiotów. Wypadliśmy przez nie. Dopływ świeżego powietrza sprawił, że od razu poczułem się lepiej. Zamiast leżeć bezwładnie, podniosłem się lekko, i zacząłem machać drewnem na wszystkie strony, wzniecając pożary w niemal każdy z namiotów. Lecz Echo także miała już dość, i stopniowo zwalniała. Wokół rozlegały się przerażone krzyki i hałasy, które raniły moje uszy, a warki i tupot łap zbliżały się nieubłaganie. To zależy już tylko ode mnie-ciążyła na mnie teraz odpowiedzialność za naszą udaną ucieczkę. Ostatnim wysiłkiem zwiotczałych mięśni stanąłem na grzbiecie galopującej wilczycy, ledwo utrzymując równowagę. Akurat zbliżaliśmy się do ogromnej, ale niskiej furtki. Gdy byliśmy tuż pod nią, uniosłem pyszczek jak najwyżej i w jednej chwili objęły ją jasne płomienie, pryskając iskrami. Za to wokół mnie zapadła ciemność.
~W nieokreślonym miejscu i czasie~
- H...Heaven, proszę, obudź się-usłyszałem jakby przez mgłę zaniepokojony, znajomy głos. Otworzyłem powoli oczy i wpatrywałem się przez chwilę w drżącą Echo. Poczułem, jak mróz przenika mnie i skuliłem się. Leżałem pod sporym drzewem na śniegu. Nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy. Nadal nie do końca do siebie doszedłem.
- Heaven, słyszysz mnie?-wadera zamachała mi łapą przed oczami.
- Tak...-odparłem słabo. Nagle gdzieś z mroku wyłoniło się dwoje pomarańczowych, wściekłych, zwężonych oczu wpatrujących się w nas z mroku.-Echo, w tyle!-wrzasnąłem nagle, by ją ostrzec.
<Echo? No cóż to może być...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz