Westchnąłem z irytacją. Nie zamierzałem wracać do domu, ale musiałem znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Milczałem uparcie, więc moi rodzice zrobili kilka kroków w moją stronę. Nadal nic nie mówiłem, więc uznali moje milczenie za przyzwolenie i podeszli do mnie.
- Jak dobrze, że nic ci się nie stało!- krzyknęli oboje i zaczęli mnie przytulać. Jakoś wytrzymałem te "pieszczoty".
- Wracajmy do domu. Potem porozmawiamy- powiedział mój ojciec, po czym odwrócił się w stronę Heavena i skinął głową, co miało znaczyć, że już możemy wychodzić. Kiedy wydostaliśmy się z kopalni, nasz pochód wyglądał następująco: z przodu szedł alfa, ja za nim, między rodzicami, a na samym końcu Blood. Głupcy. Do osobnika tego rodzaju nie należy nigdy odwracać się plecami- myślałem i co chwila ukradkiem spoglądałem w stronę basiora. Gorączkowo zastanawiałem się, jak mógłbym wydostać się z tej pułapki. W końcu nadarzyła się ku temu okazja. Pożegnał się z nami i poszedł swoją drogą. My natomiast szliśmy dalej do jaskiń. Odczekałem jakieś 10 minut i rzuciłem się do ucieczki. Nie wiem, co sobie wtedy myślałem. Chociaż nie, ja po prostu nie myślałem nad tym, co robię. Donikąd, byle dalej od tego "super" stada i "ekstra" rodzinki. Wszyscy od razu rzucili się za mną w pogoń.
- Kira! Wracaj! Kira!- słyszałem mieszające się krzyki moich rodziców i alfy. Zacząłem się kierować w stronę miejsca, które znam najlepiej, czyli kopalni. Udało i się tam dotrzeć i nie dać się złapać. Biegłem przed siebie szerokim korytarzem, aż w oddali ujrzałem stos kamienie, w który wbita była jakaś drewniana bela. Rzuciłem się na nią i z całej siły próbowałem ją wyciągnąć. Miałem już plan. Normalnie pewnie by mi się to nie udało, ale, jak widać, adrenalina robi swoje. Już chciałem się poddać, gdy belka ruszyła się dosłownie o jakiś...milimetr? Może i nie było to za wiele, ale ponownie zbudziła się we mnie nadzieja. Dodatkową motywacją były zbliżające się krzyki. W końcu mi się udało i wyjąłem belkę, co spowodowało lawinę kamieni, które podzieliła korytarz na 2 części. Ja byłem po jednej, rodzice i Heaven po drugiej. Gdy dobiegli do skalnej ściany od razu zaczęli mnie nawoływać. Przez chwilę nie odpowiadałem. Siedziałem cicho, jak mysz pod miotłą, aż zdecydowałem się, co zrobić. Nabrałem w płuca powietrza i z całej siły wrzasnąłem.
- Nie chcę mieć z wami nic wspólnego! Dajcie mi żyć!- wrzasnąłem i pobiegłem przed siebie. Z racji tego, że trochę już czasu tutaj spędziłem, dość szybko udało mi się znaleźć inne, malutkie wyjście. Ach, wolność! Znowu! Tym razem nie dam się tak łatwo złapać!- pomyślałem, biorąc głęboki wdech. Rozejrzałem się wokoło. Nie znałem tej części terytorium. Mimo to, śmiało ruszyłem przed siebie. Cele na dziś: znaleźć schronienie i coś do jedzenia.
<Blood? A ty mi tutaj rodziców na głowę nie zwalaj>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz