Nie wiedziałam dlaczego, ale w tamtym momencie moje łapy naprzemiennie 
znikające w białym puchu i ukazujące się ponownie moim oczom były 
niesamowicie pasjonujące. Od dłuższego czasu szłam ze spuszczoną głowa 
obserwując to ciekawe zjawisko. Nie pamiętałam kiedy ostatnio cel mojej 
włóczęgi był dyktowany umysłem, a nie kończynami pracującymi nieustannie
 i bez sensu. W pewnym momencie resztki racjonalnego myślenia 
podpowiedziały mi, że schodzę w dół zbocza, oraz że wraz ze wzrostem 
liczby przebytych przeze mnie metrów, maleje siła jakiej muszę użyć do 
unoszenia łap nad śniegiem, aby móc się przemieszczać. Po pewnym czasie 
otaczające mnie dotychczas gęsto drzewa rozrzedziły się, zaś śnieg 
powoli zanikał ustępując miejsca na początku żółtej, a chwilę później 
zielonej trawie. Gdy ani drzew, ani śniegu nie byłam już w stanie 
dostrzec (kącikami oczu, gdyż łapy nieustannie były obiektem moich 
zainteresowań) te same resztki racjonalności rozkazały mi podnieść 
ciężki łeb i rozejrzeć się wokół. Posłusznie wykonałam polecenie. Moim 
oczom ukazała się niepojętych rozmiarów dolina, która zapewne wygladała 
pięknie w promieniach zachodzącego słońca. Niestety będąc w takim 
stanie, w jakim się znajdowałam nie umiałam docenić walorów estetycznych
 krajobrazu. Nagle moje zmęczone brakiem odpoczynku oczy cudem 
dostrzegły oddalony o przynajmniej 200 metrów obiekt. Był on o tyle 
ciekawy, że się poruszał. Nie wiedziałam co (napewno nie były to resztki
 racjonalnego myślenia) podpowiedziało mi, że to ranna kozica, którą 
dałabym radę z łatwością powalić. Czując już w pysku smak krwi kopytnego
 roślinożercy poczęłam skradać się w kierunku potencjalnej ofiary. Gdy 
jednak dotarłam na tyle blisko, aby zidentyfikować zwierze, okazało się,
 że nie było ani ranne, ani co gorsza nie było kozicą. Niewidzialny koń o
 imieniu Rozpacz kopnął mnie perfidnie prosto w klatkę piersiową. 
Znokautowana upadłam na wznak na brzuch, który odezwał się pełnym 
oburzenia, głośnym burknięciem. Nie wiedziałam czy wilk (owa domniemana 
przeze mnie wcześniej kozica) usłyszał właśnie zbuntowany żołądek, czy 
cichy jęk, jaki wydałam przy upadaniu, w każdym razie zauważył mnie. 
Niepewny ruszył w moim kierunku. Niestety moje ważące, już od jakiegoś 
czasu, tonę powieki opadły cieżko zasłaniając mi obraz i odbierając 
możliwość śledzenia biegu wydarzeń. 
<Ktoś?> 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz