piątek, 11 listopada 2016

Od Blood'a ,,Strzępy" (Hallowenowy event)

Coś miękkiego zaczęło napierać na mój bok. Odruchowo odsunąłem to tylną nogą i starałem się utrzymać chwilę błogości w miejscu jak najdłużej. Ale rzecz nie miała zamiaru dać mi spokoju. Niechętnie uchyliłem oko i ujrzałem Heavena próbującego mnie obudzić.
- Wstawaj, nie pamiętasz?-był wyraźnie rozradowany.
Prychnąłem i obróciłem się na drugi bok. Słyszałem oddalające się kroki brata. Ech...No tak. Hallowen. Święto morderstw, tajemnic, duchów, i bla bla bla...Po chwili wstałem i ziewając podszedłem do śniadania. Spożyłem posiłek w pewnej odległości podczas gdy inni nawijali o czymś jak najęci. Z mojego punktu widzenia święto to było w miarę dobre. Tuż po tym wyskoczyłem wraz z rodzeństwem z jaskini i pognaliśmy przez korytarz czując się wolnymi, aż tu nagle Yuki wyjeżdża z tesktem:
- Moi drodzy, w związku z przygotowaniami do Hallowen lekcje są przesunięte na rano. Zapraszam!-niechętnie powlekliśmy się za kotką na łąkę ćwiczeniową, o ej porze roku buro-brązową. Z rezygnacją zabrałem się do łapania szarych myszek patrząc z wściekłością na rosnący stos Heava. Ale po tej męczarni nadeszły lekcje walki i obrony. To było to, na co czekałem.
- Dziś nauczymy się jak używać w walce ogona. Możecie nim podciąć nogi przeciwnika...-w tym momencie nie mogłem się powstrzymać i zaraz Raya leżała jak długa. Reszta ryknęła śmiechem i mimo ostrej uwagi uśmiechałem się pod nosem.-zasłonić oczy lub połaskotać. Teraz spróbujemy walczyć głównie z użyciem ogona. Ustawcie się-stanąłem naprzeciwko Dina z błyskiem w oku. Basiorek miał jak zawsze zadowoloną minę. Na sygnał natychmiast zwaliłem go z nóg i drapnąłem. Nie pozostał mi dłużny i połaskotał mnie...tam gdzie łaskotek nie miałem. Spróbowałem ponownie podciąć go, ale tylko lekko się zachwiał. Walkę przypieczętowałem stojąc na nim z pazurami gotowymi do ataku.
- Możecie się rozejść!-nogi same poniosły mnie przez łąkę w kierunku przygotowań. Rodzeństwo rozbiegło się. Szukając zajęcia dla siebie zauważyłem tatę polerującego broń.
- Mógłbym?-spytałem patrząc mu w oczy. Nasze stosunki były jakieś niechętne i zarazem mieszane.
- Wiesz, że to nie jest bezpieczne.-odparł spokojnie.
- Nie jestem małym dzieckiem!-niemalże krzyknąłem. Czułem, że on mi nie ufa. Tata namyślał się chwilę, po czym powiedział poważnie:
- Uważaj-podając mi mały sztylet. Usiadłem z boku i zabrałem się do pracy. Wypolerowałem go na błysk i trochę wzmocniłem rączkę dodając roślinę z której wyciekał kleisty sok. Zmierzchało się już, więc udałem się przez błonia do jaskiń. Po pół godzinie wyszedłem stamtąd i udałem się idąc trochę z tyłu za rodzeństwem na miejsce imprezy z okazji święta. Zmrok zapadał szybko i niepostrzeżenie, kolejne jego zasłony rozwierały się przed nami, a liście pod łapami trzeszczały. Wciąż myślałem o tym co kryje w sobie noc, gdy uderzyłem głową w jakiś twardy przedmiot. Chciałem ofuknąć to coś, ale z mego gardła wydobył się tylko cichutki pisk. Po ziemi płożyła się cienka, szara mgła. Spojrzałem na blady, wyszczerbiony mur i przełknąłem ślinę. Wyjrzałem przez wyłamaną bramę i serce podeszło mi do gardła. Cmentarz. Takie miejsca nie należą do przyjemnych. Ale chyba nie powinieneś się obawiać kawałków starych cegieł i kamieni, co? Moje nogi wrosły w ziemię. Dopiero teraz przyjąłem do wiadomości, że jestem tu sam. Nikt mi nie pomoże. Przełknąłem kolejne jabłko i postąpiłem krok naprzód. Nic się nie działo. Gdy już znalazłem się we wnętrzu zrujnowanego placu, zobaczyłem dziesiątki, może setki murszejących grobów z zamazanymi nazwiskami. Na końcu ścieżki wznosiła się ponura wieża niby grożąc. Za wszelką cenę starałem się zachować spokój, ale ciekawiła mnie również historia tego miejsca. Rozglądałem się właśnie pod schodami budowli, gdy za mną rozległy się trzaski, sapanie. Automatycznie obejrzałem się gwałtownie i widok zmroził mnie, dosłownie. Na drzewach rozpłaszczył się ogromny cień jakiejś karykatury sapiącej. Nie zdążyłem nawet na nią spojrzeć, gdyż w przerażeniu pognałem przez uchylone, mosiężne drzwi wieży. W pomieszczeniu cuchnęło i panował głęboki, miękki, drapieżny mrokktóry pochwycił mnie w swoje objęcia. Wpadłem w jakiś materiał i próbując się wyplątać wystawiłem głowę przez otwór w nim. Byle dalej, szybciej, podjąłem wspinaczkę na jej szczyt. Czas i miejsce zlały się w jedno. Fakt że dotarłem na górę stwierdziłem gdy wiatr nasunął mi kaptur na głowę. Przy ciemnościach panujących w budowli noc była niemal tak jasna jak dzień. Miałem na sobie postrzępioną, czarną jak smoła szatę, a do ziemi miałem dobrych kilka metrów. Przywarłem do krawędzi i spojrzałem odważnie w dół. Wszystko było spokojne i nieruchome. Trwałem tak w bezruchu, gdy na placu pojawił się mały basiorek, jednak nie zdążyłem stwierdzić kim jest. Spojrzał w moją stronę i niemal natychmiast sprintem udał się do bramy. Serce łomotało mi i nagle płaty czerni otoczyły mnie ze wszystkich stron...
~Po powrocie~
Ptak na spiczastej wieży śpiewał wesołą melodyjkę. Przez okno wdzierał się jesienny wiatr wypluwając krople deszczu. Jakby nic wczoraj nie miało miejsca i zawitał tu kolejny deszczowy dzień.
THE END
Ps. Za skasowanie tamtego opowiadania podziękujmy szanownemu komputerowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz