- Heaven, obudź resztę-poprosiła mama. Z Mikaelą i Dinem poszło szybko, ale Blood nie miał ochoty ,,na życie". W końcu dałem za wygraną i wróciłem do śniadania. Zjadłem je w pośpiechu i wystrzeliłem jak torpeda z jaskini, lecz los idzie własnymi ścieżkami:
- Moi drodzy, w związku z przygotowaniami do Hallowen lekcje są przesunięte na rano. Zapraszam!-rzekła Yuki, nauczycielka polowań. Przepadałem za polowaniem, ale westchnąłem ciężko i ruszyłem za innymi na łąkę. Pod jesinnymi liśćmi śmigały szare stworzonka. Ich łapanie dziś szło mi szybko i sprawnie, prędko złapałem wystarczająca ilość. Następna lekcja-walki i obrony-także nie była stracona. Ileż o można ukryć asów w ogonie-pomyślałem słuchając Rai. Blood jak zwykle popisał się swą zjadliwością, ale co tam. Na polecenie nauczycielki stanąłem naprzeciw Mikaeli. Moja siostra uśmiechała się lekko, a w jej oczach tańczyły iskierki. Zacząłem walkę od zwalenia jej z nóg, ale zanim zdążyłem zaatakować, przesłoniła mi oczy i sama przypuściła atak. Prychnąłem i łaskocząc ją znów znalazłem się na górze. Moja ulubiona osoba z rodzeństwa zrzuciła mnie z siebie i wyrównana walka trwała gdy lekcja się skończyła. Uśmiechnąłem się do niej, ale Miki już zniknęła mi z oczu. Wzruszyłem ramionami i pognałem na dół w stronę przygotowań. Od razu zwróciłem uwagę na moją mamę i inne wadery krzątające się przy różnych przysmakach.
- Przydam się na coś?-spytałem obojętnym tonem.
- Oczywiście, możesz złowić trochę ryb-odparła mama. Zająłem się tym i po pół godzinie przyniosłem z 10 różnych gatunków. I tak do wieczora w kółko kręciłem się tu i tam nie mając co ze sobą zrobić. Potem w jaskiniach przemieniono mnie w prototyp szkieleta. Pomalowany w białe wzory ruszyłem z rodzeństwem na miejsce przyjęcia. Było ono naprawdę wspaniałe; jedzenie, goście, zabawy, wszystko. Z radia poleciała porywająca muzyka. Obok mnie stała Moon. Skinąłem na nią głową, chwyciłem za łapę i pociągnąłem na środek. Waderka nie była z tego zadowolona, ale w miarę upływu czasu chyba się z tym oswoiła. Tańczyliśmy we wspólnym rytmie, a ja z radością zapomniałem o bożym świecie. W końcu impreza skończyła się i musieliśmy wracać. Blood pewnie zabawiał się z boku...Nigdzie go nie było-przyszło mi do głowy. W drodze powrotnej także go nie widziałem. Zboczyłem nieco ze ścieżki, a właściwie na inną ścieżkę. Doszedłem nią do bramy. Cmentarzowej-przeszył mnie dreszcz, ale poszedłem naprzód. Otoczyła mnie szarawa, opadła mgła. Nie znałem tego miejsca, ale czułem że coś jest nie tak. Mimochodem spojrzałem w górę i stanąłem jak słup soli. Na szczycie otoczonej mrokiem wieży znajdowała się niewielka istota. Strzępy szaty ją otulającej powiewały na wietrze, a spod kaptura wyglądały złote, tajemnicze oczy. Krzyknąłem w głowie i uciekłem jak najszybciej od tego miejsca. Po raz pierwszy w życiu tak się bałem, biegłem przez ciemny las bez tchu i zwolniłem dopiero na polanie przed wejściem do domu. Drżąc wszedłem do wnętrza i położyłem się koło rodziców. Mój umysł wymazał na chwilę te wydarzenia i pozwolił mi zasnąć w spokoju.
THE END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz