Wybrałam się na spokojny, samotny spacer który właśnie przerwały mi wołania o pomoc i ryki, po czym zza zarośli wypadła na mnie przerażona Ari. Za nią pędziło duże, niezgrabne stworzenie. Zatrzymało się parę metrów przed nami. Na pierwszy rzut oka podobny do niedźwiedzia, mutant o nazwie kaban przyglądał nam się wielkimi, karykaturalnymi oczami. Na jego ciele było mnóstwo wielkich guzów i bąbli, a kończyny wieńczyły grube palce. Jak on mógł wedrzeć się aż tu?-pomyślałam. Ustawiłam się obok wadery gotowa do walki ze stworem. Rzecz jasna to on zrobił pierwszy ruch i zamachnął się na nas łapą odsłaniając białe, kołkowate zęby. Skorzystałam z tej okazji i wbiłam kły w jego bark, wdrapując się w ten sposób na grzbiet. Kaban ryknął z bólu i spróbował strzepnąć mnie z grzbietu. Rzuciłam Ari spojrzenie sugerujące prośbę pomocy, na co wilczyca podbiegła do mutanta i zanurzyła kły w jego kończynie. Walka rozkręciła się na całego; ja rwałam na strzępy głowę i grzbiet stwora, wadera działała z dołu. W końcu udało mi się wydrapać mu oczy. Teraz pójdzie z górki-pomyślałam trochę za szybko, bo w tym momencie Kaban zrzucił mnie z siebie i całym ciałem runęłam w krzaki. Poczułam pieczenie w ogonie który utknął w zaroślach pokrzywy. Nade mną pojawiła się okropna twarz pół-mutanta który szczerzył już zęby do ataku. W tym momencie Ari odwróciła jego uwagę. Z daleka nadchodziła już pomoc w postaci Embryego i Echo. Z nimi gładko nam poszło dobicie mutanta.
- Dziękuję-powiedziałam do Ari.
<Ari?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz