Wybraliśmy się na rodzinny spacer. Blood trochę marudził, a Heaven przekomarzał się z ojcem, ale w końcu zapanował jako taki ład i porządek. Na cel przechadzki wybrałam święte ruiny-doskonała lekcja historii dla szczeniąt i trochę spokoju dla nas. Szczenięta pląsały pod naszymi łapami bawiąc się kolorowymi liśćmi. Odetchnęłam świeżym powietrzem, chłonąc piękno jesiennego otoczenia. Po kolejnych minutach marszu wyszliśmy z lasu na znaną ścieżkę. Uderzył nas silny powiew wiatru. W końcówce spaceru otoczył nas zwarty mur zarośli, i tuż za rogiem wyłoniła się z niego ogromna, rozpadająca się budowla. W ocalałych oknach błyszczały barwne witraże, dookoła walały się przeróżne przedmioty, kolosalne kolumny wspierały resztki stropu. Szczeniakom spodobało się to bardzo:
- Uważajcie na ostre rzeczy!-krzyknęłam do nich, lecz próżne me słowa...Kątem oka zauważyłam Embryego który przypatrywał mi się rozanielonym wzrokiem. Odwróciłam głowę w jego stronę, a on tylko uśmiechnął się i szepnął:
- Chodźmy-przeszliśmy slalomem podłogę usłaną przedmiotami i usiedliśmy pośrodku kościoła obserwując zachwycone dzieci. Nagle Moon wydała zduszony okrzyk i podbiegła do nas dygocąc. Skądś dobiegły dziwne warki i przedzieranie przez krzaki. Dino i Blood oddalili się od tego miejsca, ale Heav stał blisko nasłuchując. Embry szybko doskoczył do niego i złapał szamoczącego się szczeniaka.
- Nie zgrywaj bohatera-mruknął jego brat. Basiorek przewrócił oczami, gdy kilkanaście metrów od nas pojawiła się grupa wilków. Wszyscy z zabezpieczoną bronią, krzyżem na łapie...Krzyż! To oni!-wzdrygnęłam się. Czemu nas napastujecie!-zamierzałam wrzasnąć, ale z mego garda nie wydobył się żaden dźwięk. Tymczasem stojący pośrodku basior z grubą księgą w pysku zaczął się zbliżać. Embry przyjął pozycję bojową warcząc groźnie. Obcy przystanął i powiedział melodyjnym, jakby nieobecnym głosem:
- Witajcie! Przybywamy w pokoju-ruszył znów naprzód i zatrzymał się przede mną i szczeniakami. Przełamałam się i zasłoniłam je, mimo to Heaven i Blood wysunęli się przede mnie.
- Podaruję temu młodemu pokoleniu prawdę-uniósł brew otwierając księgę i rozpoczął czytać zaskakująco płynnie:
- Nasz świat oczyszczony został, teraz więc należy się podporządkować, by służyć mu w trwaniu. Oni, dwunożni na wzór boski, nas poprowadzą ku tej drodze. I nieważne, czy służyć im będziemy czyniąc honory, wynosząc się na czoło, ginąc w walce i rzezi. To wszystkich powołaniem i wszyscy nie uchronią się przed losem-zakończył ceremonialnie. Skrzywiłam się. Co on plecie za brednie?-zirytowałam się. Ich obecność już mnie nie dziwiła, ale denerwowała i niepokoiła.
- Przepraszam, ale musimy już iść.-powiedziałam wwiercając się spojrzeniem w basiora.
- To nasze tereny, więc radzę wam je opuścić-dodał stanowczo Embry.
- Naturalnie, rozumiemy was-uśmiechnął się nieszczerze-jednak gdybyście chcieli, zawsze możecie się z nami skontaktować-wyjął kilka karteczek z obrazkami i rozdał to szczeniętom, a na koniec nam.
- Żegnajcie!-rzekli wszyscy chóralnie i znikli kierując się do granic doliny. Obejrzałam wnikliwie obrazek i odwróciłam kartkę na drugą stronę. Pisało na niej: Wieczne wybawienie służbą ludziom.
- Co to za idiotyzmy?!-zdziwił się mój partner gdy przetłumaczyłam mu zdanie.
<Embry? Weny mam pełne akumulatory>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz