Oddychałam ciężko, ale powoli wracała mi świadomość. Podczas walki na krótką chwilę straciłam przytomność, lecz słabość ustępowała i teraz chwiejnie biegłam w stronę walczących, leżących w kałużach zmieszanej krwi. Zadrżałam, gdy zobaczyłam ich obu, całych w ranach i...Odwróciłam wzrok i jak najszybciej skoczyłam w stronę Archera. Wzrok miał zamglony i ledwo się ruszał. Łzy napłynęły mi do oczu, szybko je otarłam, i w tej chwili nawet nie zauważyłam, gdy ten drugi chwycił mnie za łydkę. Uścisk był mocny, mimo to krótkotrwały, kopnęłam go za to mocno w pysk i czułam jak narasta we mnie nieopanowana wściekłość. Jakim prawem ten gówniarz atakuje mnie, Alfę stada?! To niedorzeczność! Zapłaci mi za to!-w oczy dotąd pełne strachu i słabości wstępował ogień gniewu, sierść jeżyła się na karku, uszy położyłam płasko po sobie, ogonem machałam wściekle jak u grzechotnika, a kły wyszczerzyłam w morderczym wyrazie. Zabij! Zabij! Krew!-oblizałam się jak psychopata na widok smacznego wilka i już, już, kły znalazły się o centymetry od jego krtani, by wbić się w tętnicę, poczuć tryskającą krew, sprawić cierpienie, gdy pewna myśl przebiła się przez czarne woale zemsty. Może być wart więcej, niż wygląda-ze złością zrezygnowałam z rozrywki jaką było morderstwo wroga i postanowiłam, że zabiorę go na przesłuchanie. A później...Możemy do tego wrócić-pomyślałam z uśmieszkiem na pysku i walnęłam go jeszcze dla pewności w głowę, po czym odwróciłam się do Archera. Zemdlał i nie był w stanie się poruszyć. Sama nie doniosę obydwu, muszę wezwać pomoc. Zawyłam wysoko pod niebo, kątem oka obserwując ofiary walki. W oddali usłyszałam odezwę członków i jeszcze raz zawyłam, by mogli precyzyjnie określić nasze położenie. Po pół godzinie zjawiła się Evelyn, Sophie, Jacob i Duncan. Na widok tej masakry żołądki im podeszły do gardeł, ale nie udzieliłam im wyjaśnień.
- Co...-zaczęła Sophie, ale przerwałam jej.
- Nie wasza sprawa-powiedziałam stanowczo-Przynieście coś, na czym go doniesiemy-pod koniec tej wypowiedzi starałam się, by głos mi się nie trząsł. Wszyscy zaraz się zakrzatnęli, nie pytając już o nic więcej. Wkrótce pochód ciągnął dwóch basiorów do jaskiń. Cały czas szłam przy mym partnerze, sprawdzając czy oddycha. Bronił mnie do ostatniej kropli krwi i podziwiałam go za to, nie wiedziałam, jak mam mu się odwdzięczyć. Po zmroku dotarliśmy, a inni członkowie ciekawie na nas spoglądali, nic jednak nie mówili. A ja nie miałam ochoty im tego wyjaśniać, nie chciałam pamiętać o tym w jakim stanie go zobaczyłam po przebudzeniu. Ułożyliśmy wspólnie Archera i kazałam wszystkim zająć się tym drugim, ale nie cucić go. Sama rozejrzałam się i wzięłam kilka maści, bandaże, igły i nici. Powoli zszyłam mu nos, parę głębszych ran i odkaziłam je, a następnie obandażowałam i podałam środek przeciwbólowy. Resztę mniejszych, a było ich od groma, posmarowałam i odkaziłam. Teraz wyglądał trochę jak mumia i znowu zachciało mi się płakać. Ale poszłam do siebie i zasnęłam, pełna obaw.
~Po kilku dniach~
Archer wybudził się przed czarnym basiorem. Teraz trzymaliśmy go jako zakładnika, a mój partner powoli wracał do sił. Nadszedł ten dzień. Dzień przesłuchania. Jacob zagrodził wejście, a ja siedziałam na środku przed więźniem, obok Archera, Duncana i Sophie, przeszywając go wzrokiem. Zaczęło się przesłuchanie.
<Archer? Zakładka wrogowie wszystko ci wyjaśniXD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz