- Wiem o tym-odparłam, przytulając go. Wierzyłam w to. Naprawdę w to uwierzyłam.
O północy wszyscy oprócz Evelyn, która miała pilnować szczeniąt (I była z tego powodu niezmiernie rozczarowana) stawili się przed wejściem w szeregu.
- Słuchajcie!-powiedziałam do nich po żołniersku.-Znacie plan. Macie być czujni i gotowi na wszystko.
- Ta jes!-odpowiedzieli chórem.
- Ruszajmy!-dorzucił Archer i oddział wymaszerował. Równym krokiem, przemykając się przez ciemność, i dotarliśmy do magazynu. Tam mieliśmy zdobyć broń i zaatakować następnie Watahę. Weszliśmy do ciemnego magazynu, przyzwyczajając wzrok do ciemności. I nagle ktoś zapalił światło, lampa pod sufitem rozbłysła światłem, trochę migając. W jego blasku ukazała się banda, której szukaliśmy, lecz nie była sama. Wśród ich szeregów stały Luna i Skipper-nasze niedoszłe członkinie.
- Witamy was-zaczęła ich dowódczyni, Kajura, z jadowitym uśmiechem.-Mamy do was tylko jedną, malutką sprawę-i rozpoczęła monolog o wartości doliny i jej ziemiach. Od razu wiedziałam, że trafiłam na tym zrzędy-mordowczyni, i absolutnie nie miałam ochoty dłużej znosić jej towarzystwa. I tak w połowie przemówienie wadera zachwiała się z moim nożem wycelowanym i wbitym prosto w jej gardło. Całe stado wytrzeszczało wzrok to na mnie, to na Kajurę, która upadła na posadzkę, zbroczona krwią. Archer nie mógł wyjść z osłupienia, ale wzruszyłam tylko ramionami, mówiąc: No co? Po to tu przyszliśmy...Za dowódczynią ukazała się morda psychopatycznego wilka z czerwonymi oczkami, wściekle dyszącego. Przyjęliśmy pozycje bojowe, oczekując odpowiedniego momentu i...ryknęłam:
- Do ataaku!-rzuciliśmy się na siebie z warkiem, i nasze linie zwarły się. W pierwszym starciu jeden wilk przeciwników padł. Później nie bardzo wiedziałam, co się działo, wszędzie krew, futro pazury...Ja trafiłam na Lunę, która skoczyła mi z impetem na kark, próbując dostać się do tętnicy. Tfu! Zdrajczyni! Pomyślałam i z lekkim ukłuciem sumienia położyłam się. Słyszałam gruchot łamanego karku i jej ostatni syk, po czym wyzionęła ducha. Szybko wstałam i rzuciłam się na jednego z wojowników wroga, szarpiąc kłami jego bark. Ten drapał mnie zapamiętale, podczas gdy ja powaliłam go i zakończyłam jego cierpienia. Teraz rozejrzałam się po polu bitwy. Stado było już wykończone, a na środku walkę toczyli dwaj przywódcy, Arch i Baha. Serce zabiło mi mocniej, gdy szarosrebrny basior upadł, przeciwnik szykował się do ostatecznego ciosu...Teraz albo nigdy:
- Zostaw go!-warknęłam i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Jego oczy zwężyły się, mięśnie napięły do ostateczności, kły poczuły smak krwi. Mojej krwi. Moich dzieci.
<Archer? Nie, nie umieramXD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz