Szłam nie patrząc przed siebie, byle do przodu. Nie obchodziło mnie, dokąd dojdę. Tak znalazłam się w okolicy Kamiennych Strażników. Pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie to, że usłyszałam jakieś dziwne i niepokojące hałasy. Zbyt dziwne i niepokojące, żebym mogła je zignorować. Skierowałam się więc w stronę górskich szczytów. Ruszyłam przed siebie truchtem. Po chwili poczułam smród mutanta, więc przyśpieszyłam. Zatrzymałam się kilkanaście metrów przed skalną ścianą, pod którą miotał się wściekły kornor. Na szczęście mnie nie wyczuł. Podążyłam za jego wzrokiem i moje oczy napotkały małe, ledwo trzymające się wilcze szczenię. W każdej chwili mogło spaść i stać się smacznym obiadem dla tego wytworu ludzkiej głupoty! Jestem bezwzględna i mogłoby się wydawać, że nie mam uczuć, ale nie wyobrażam sobie przejść obok takiej sceny bezinteresownie. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, co najlepiej byłoby zrobić, ale z racji tego, że działałam pod presją czasu, dałam sobie z tym spokój i zadziałałam instynktownie. Ruszyłam biegiem, skoczyłam na skałę, odbiłam się od niej, potem na dużą gałąź i z niej na grzbiet mutanta. Przez ułamek sekundy byłam pod niemałym wrażeniem sztuczki, którą wykonałam, bo udała mi się pierwszy raz, a próbowałam już wcześniej. Jednak do porządku przywołał mnie mutant, który natychmiast zaczął mocno wierzgać. Próbowałam zadać kornorowi jak najwięcej ran, co nie było łatwe ze względu na jego twardą skórę. Mutant zaczął słabnąć, jednak w pewnym momencie uderzył całym swoim ciałem o skały i spadłam z jego grzbietu. W te pędy jednak podniosłam się, kornor ruszył w moją stronę, ale ja ugięłam łapy, podskoczyłam jak najwyżej i udało mi się przeskoczyć potwora, który wpadł na drzewo stojące za mną i się przewrócił. W tym momencie z góry dobiegły jakieś krzyki, spojrzałam tam i zauważyłam, jak szczeniak, nie mogąc się dłużej utrzymać, zaczyna spadać. Na szczęście udało mi się go złapać, położyłam małego na ziemi i odwróciłam się w stronę mutanta, bo usłyszałam właśnie, że znów szykuje się do ataku. Odwróciłam się i odskoczyłam w porę, szczęki stwora minęły moją szyję o zaledwie kilka centymetrów. Wykorzystałam okazję i zaatakowałam. Udało mi się zadać mutantowi poważny cios, walka trwała jeszcze około 15 minut, wygrałam. Mutant był martwy. Zawróciłam w miejsce, gdzie zostawiłam malucha.
- Skąd się wziąłeś i jak masz na imię?- spytałam.
- Mam na imię Wolfi i zgubiłem się. Próbowałem znaleźć drogę do domu, wtedy zaskoczył mnie ten mutant i wspinaczka była jedyną drogą ucieczki- odpowiedział szczeniak. Zdziwiło mnie to, że z marszu powiedział mi o sobie tak wiele. Chociaż dzieci często są ufne, a nie raz naiwne.
- Pomogę ci znaleźć drogę do domu, ale musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz- odpowiedziałam, bo nie mogłam szczeniaka tak po prostu zostawić samemu sobie. Na szukaniu stada malucha zeszła mi reszta dnia, musiałam udać się z nim poza granice doliny. W końcu jednak udało mi się znaleźć jego dom. Tereny watahy pozostawiały wiele do życzenia, nie były tak piękne, tak zielone jak dolina Silver. Naprzeciw nam wyszła cała czarna wilczyca, nie licząc białej plamy na ogonie.
- Dlaczego zniknąłeś?! Gdzie byłeś?! Ja tu od zmysłów odchodzę, a ty się gdzieś szlajasz z obcymi!- naskoczyła na biednego Wolfiego.
- Mamo, ja tylko się zgubiłem- odparł cicho i niepewnie szczeniak.
- Nic mnie to nie obchodzi, potem się będziesz tłumaczył. A ty, ty pewnie należysz do Stada Białego Kruka?- spytała wilczyca.
- Tak, skąd wiesz?- zapytałam zdziwiona.
- Wiem wiele o waszym stadzie. Cieszcie się swoją doliną, póki możecie- odparła, chwyciła szczeniaka za kark i uciekła, a ja, zamiast ją gonić, stałam tam jak słup soli, bo totalnie nie rozumiałam, co to mogło znaczyć. W końcu uznałam, że to zwykła wariatka i wróciłam do doliny Silver, skierowałam się w stronę jaskiń i poszłam spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz