Spoglądałam z wściekłością na ogromnego, wstrętnego stwora. Jego ciało, niezgrabnie rozkraczone na czterech krzywych nogach unosiło się rytmicznie, gdy dysząc wydawał przedziwne, warczące dźwięki w moją stronę, wstrząsając grzywą podobną do siana i wytrzeszczając swoje ,,paciorki". Jeżąc sierść, stałam naprzeciw niego, aż jakiś sygnał kazał mi długim skokiem dobrać się do szyi mutanta. Nie byłam już tak sprawna jak kiedyś, ale dotkliwie zraniłam przeciwnika i kontynuowałam, zadając mu ciężkie rany kłami i pazurami. Plan był następujący: Gdy ofiara z powodu utraty krwi (pardon, żółtawej posoki) opadnie z sił, dobiorę się do otworu z boku i wykończę dzieło. Walka trwała już dłuższą chwilę, wszystko szło zgodnie z inicjatywą, gdy gdzieś z niedaleka dało się słyszeć dźwięki strzalów, krzyków i tłuczenia. Spojrzeliśmy po sobie z Archerem i Hyc!-ukryliśmy się w ciemnym zaułku, modląc się by nas nie zauważono. W ulicę wjechał orszak pijaków, gromiąc mutanty z karabinów, co oczywiście nie dało efektów. Przypatrywaliśmy się z boku bezsensownej bijatyce z kpiną na pyskach, aż przeciwnicy-co do jednego-zginęli brocząc we własnej krwi (i posoce). Upewniliśmy się jeszcze, że nie żyją, skomentowałam więc to jednym zdaniem:
- Resztę zabawy zostawmy padlinożercom-Arch uśmiechnął się pod nosem i prędko uciekliśmy z tego miejsca. Zmęczyłam się już noszeniem sprzętu, zwłaszcza, że teren zaczął się podwyższać odkąd wróciliśmy na tereny stada. Wspinaliśmy się po wschodnim stoku Gór Zapomnienia, oddychając już z trudem. Dzisiejszy dzień chylił się ku końcowi, słońce lizało wierzchołek gór, zmieniając złotą szatę na pomarańczowo-żółtawy arras. Westchnęłam ciężko, czołgając się pod górę, gdy nagle wszystko wydarzyło się w jednej chwili: zza krzaka wystrzelił szmaragdowy, zygzakowaty kształt prosto w moją stronę, Archer wydał niemy okrzyk przerażenia, a ja zatoczyłam się do tyłu.
<Archer? Domyślasz się?XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz