Propozycja Archa bardzo mnie zaciekawiła, a na samą myśl o wyprawie moje nogi same się uruchomiły. Wszystkie nasze podróże fascynowały mnie, zwroty akcji, ich początek-zawsze niespodziewany i realizowany natychmiast. Hamowała mnie trochę myśl o naszej córce, pozostawionej samej sobie, ale...To w końcu dorosła i mądra wadera. Poradzi sobie-Postanowiłam.
- Oczywiście. Chodźmy-powiedziałam z figlarnym uśmieszkiem. Bez prowiantu, bez narzędzi, bez określonego kierunku, bez czegokolwiek wyruszyliśmy-tak mówiło nam serce. Zniknęliśmy w gąszczu roślinności, i pozostały po nas tylko ślady mokrych łap na trawie pod wodospadem. My zaś przedzieraliśmy się kilka minut przez zbitą plątaninę, pomagając sobie, i wtedy wpadliśmy na siebie, równocześnie wypadając na luźniejszą przestrzeń bujnego lasu pełnego starych dębów, młodych buków i kasztanów ubranych w jesienne barwy czerwieni, brązu i żółci. Pod naszymi łapami szeleściła kolorowa ścieżka, a wiatr strącał liście, wolno opadające lotem ,,ślizgowym". Zaśmiałam się z radości, patrząc na ten cudowny krajobraz poprzecinany smugami wiecznie zielonych krzewów. Ruszyliśmy wzdłuż niewyraźnej drogi, rozglądając się dookoła. Każde z nas to wskazywało brunatną wiewiórkę wśród gałęzi, to jakiś szczególnie ładny liść, mieliśmy setny ubaw. Spędziliśmy wśród tego otoczenia kilka godzin, chodź dokładnie nie wiadomo było, ile czasu minęło. Na początku las się przerzedził, przeszedł w niski zagajnik w końcu skończył się. Zamajaczyła nam granica doliny z posępnym City End na czele. Na moim pysku zagościła czujność i lekka nieufność, Archer także w skupieniu obserwował nasz cel. Trochę za szybko, jakby chcąc dodać sobie odwagi, wyszliśmy poza granicę doliny, od City End dzielił nas ledwie kilometr. Gdy wchodzisz do mrocznej dzielnicy, lepiej uważać; w naturze strach był dobry. Tu, w mieście-chorobliwy. Z niepokojem, cicho i bez szelestu wkroczyliśmy do ruin metropolii. Posępne wieżowce zwieszały ku nam swe cienie, każdemu dźwiękowi przypisywaliśmy większe znaczenie, poruszaliśmy się ostrożnie. W pewnym sensie było to nawet wspaniałe, szkoda tylko, że mogliśmy to przypłacić ciężkimi ranami, a nawet życiem. Zajrzałam do ciemnego wnętrza jednego z budynków i postanowiłam zwiedzić wnętrze. Postawiłam łapę na progu, przede mną wszedł basior, ostrożnie poznając otoczenie. Nagle coś kliknęło, i z jakiegoś sprzętu ryknęła muzyka. Przerażona rzuciłam się w tą stronę i po kilku sekundach ,,coś" poddało się. Było to radio, dookoła leżały kwadratowe pudełeczka, wielkie pudła z membranami itp. Prawie nie oddychałam, nie poruszałam się, wpatrując w wejście. Jeśli jakiś stwór usłyszał muzykę (Co było bardzo prawdopodobne), już po nas.
<Archer?:3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz