Taa, jasne. Nie będziecie mnie traktować jak nieporadną, słodką maskotkę-pomyślałem, przygryzając wargę. Ale w sumie, dalszy opór nie miał sensu. Dałem im bezgłośne przyzwolenie. Oboje westchnęli z ulgą.
~Dwa tygodnie później~
Leżenie w jaskini medycznej było dla mnie torturą. Co jakiś czas Dino z Reynem zmieniał mi opatrunek, nawet Delacroix raczyła się zjawić. Pewnie tylko po to, by upewnić się, czy już zdycham. Kiedy w końcu po około dwóch tygodniach, ciągnących się latami, mogłem wyjść, nogi miałem jak z waty. Pierwsze parę kroków było trochę chwiejne, ale gdy się ponownie przyzwyczaiłem do chodzenia, od razu pędem skierowałem się do wyjścia, zapominając o wszystkim. Byle dalej od jaskiń.
- Blood!-usłyszałem za sobą głęboki, znajomy głos. Z mojego gardła wydobył się groźny pomruk, ale zatrzymałem się na środku korytarza, i mruknąłem wkurzony:
- Czego?-przy okazji kątem oka spojrzałem do tyłu. Heaven, z łagodnym wyrazem twarzy, opierał się o ścianę. Tuż koło niego stała Delacroix, dość chyba zaniepokojona. Przewróciłem na ten widok oczami.
- Jeden ze zwiadowców źle się czuje. Dlatego pomyślałem, że zastąpisz go i skontrolujesz z Delacroix granice-odparł. Zatkało mnie. Przez chwilę chciałem twierdzić, że to jakiś głupi żart, ale mój brat mówił poważnie. Źrenice wyraźnie zwężyły mi się, i warcząc przyparłem basiora do ściany.
- Ty...-syknąłem z wściekłością-Jak śmiesz!-włożyłem w to słowo dawkę jadu, która zabiłaby konia. Nagle Heav wyraźnie spochmurniał.
- Tak, śmię. Jestem Alfą, a ty członkiem stada. I będziesz wykonywał to, co do ciebie należy.-z trudem odepchnął mnie od siebie, i nim zdążyłem coś powiedzieć, odszedł w głąb tunelu. Zacisnąłem zęby, powoli odwracając się w stronę wadery. Minąłem ją szybko, tupiąc głośno. Wilczyca ruszyła za mną na zewnątrz. Szliśmy w milczeniu, wytężając wzrok i wpatrując się w pustą białą przestrzeń wypełnioną pniami drzew. Jakim cudem dałem się na to namówić, nie wiem. Postanowiłem jak najszybciej pozbyć się tego balastu w postaci towarzystwa i wrócić do rzeczy znośniejszych. Szepcząc pod nosem rozmaite przekleństwa, szedłem wzdłuż Kamiennych strażników. Po kiego grzyba mamy się tu włóczyć? NIC tu nie ma.-trochę zdziwiło mnie to niewinne słówko ,,mamy" w mojej głowie, ale zignorowałem to. Wtem moje rozmyślania przerwała cicho Delacroix:
- Ostatnio kręcą się tu dziwne typki. Nie wygląda na to, żeby byli przyjaźnie nastawieni.-na moment zamilkłem.
- Może chcesz się przekonać o moim nastawieniu, hę?-odpowiedziałem zaczepnie, obnażając kły.
- Mów sobie, co chcesz, ale jeśli będzie wojna, wszyscy będziemy na celowniku.-na myśl o potyczce adrenalina od razu zaczęła we mnie buzować. Dawno nie czułem tego wyjątkowego smaku krwi.
- To wspaniale-odparłem luźno.
<Delacroix?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz