Zacisnąłem zęby, sycząc przez nie cicho. Przesunąłem przednie łapy znacznie do przodu, ignorując ból w barku, i spróbowałem kolejny raz podnieść się do góry, by stanąć w normalnej pozycji. Ból ran przypominał przykładanie soli do zadrapania. Mogłem wcześniej się nie kłaść. Powoli udało mi się wstać. Przynajmniej pod łapami czułem miękki śnieg, który pozwolił mi się względnie ustabilizować. Westchnąłem, spoglądając w dół na ziemię. Co chwila pojawiały się na niej czerwone kropelki, barwiąc puch na jeszcze bardziej krwiste odcienie. Oblizałem resztki krwi wrogów z kłów, przy okazji spoglądając na waderę umazaną we krwi, choć wcale nie walczyła. To ona...to jest krew-poczułem nieznane, dziwne mrowienie rozchodzące się po ciele. Dodawało mi trochę sił, lecz nie na długo. Kiedy Delacroix napotkała mój wzrok, natychmiast odwróciłem głowę, wzdychając. Podniosłem pysk i spojrzałem na wprost siebie, na kwadratowe zakręty ulic i śmieci leżące po bokach. Nie omijając wystających rzeczy, trudno było się tu poruszać. Poczłapałem naprzód.
- Zaczekaj-mruknęła cicho wilczyca i dogoniła mnie. Warknąłem zwyczajowo z irytacją. Poruszaliśmy się tempem ślimaka w dzikim galopie, ale przynajmniej nie staliśmy w miejscu. Na dodatek musieliśmy nie tylko uważać na śmieci, lecz także obserwować otoczenie w poszukiwaniu posiłków wroga lub kolejnych przeciwników. Czujnie wpatrywałem się w horyzont, i przez to nagle runąłem jak długi. Moja łapa zaplątała się w kable. Wadera od razu chciała mi pomóc, ale warknąłem głucho, kładąc po sobie uszy, co podziałało. Na początku próbowałem je rozplątać, ale wkurzony zacisnąłem na nich szczęki. W tym momencie z bliska usłyszeliśmy warczenie silnika.
<Delacroix? Jakieś kocencpje? (A może anty-koncepcje:pXDDDD)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz