czwartek, 19 stycznia 2017

Od Heavena CD Echo

Zadowolony kiwnąłem głową i mruknąłem do siebie pocieszająco:
- Przy odrobinie szczęścia wszystko pójdzie dobrze.-Poszedłem do swojej jaskini, by odpocząć i wylizać niewielkie rany po walce.
~Przeddzień walki~
- I jak?-spytałem czarnego basiora. Mój brat majstrował coś, warcząc na mnie głucho. Chrząknąłem głośniej, więc odpowiedział w końcu jadowitym tonem:
- Broń, a niby na co ci to wygląda? Kazałeś ulepszać-powrócił do zajęcia. Nie było sensu kontynuować tej jałowej dyskusji. Przejrzałem jeszcze wiele różnych wojskowych przedmiotów dostępnych dla zwykłych członków, ale wszystko było w porządku. Powróciłem do jaskini. To już jutro.-pomyślałem. Nie bałem się wojny. Bałem się o innych.
~W dniu walki~
Wstałem bardzo wcześnie i zjadłem swój posiłek składający się z jeleniego udźca przed wszystkimi, chcąc zapewnić sobie wystarczająco dużo czasu. Nie próżnowałem, i podczas gdy rozlegały się pierwsze ziewania i szurania łapami, odwiedziłem Blood'a. O dziwo dawno się zerwał o świcie. Odebrałem swój miecz, ponabijany drobnymi kolcami i zdecydowanie bardziej poręczny, zaostrzony na czubku, by mógł przebijać twardą, grubą skórę, a przy tym nie stracił nic na swej lekkości. Pochwaliłem brata, ale jak to on, odwdzięczył się mruknięciem. Włożyłem broń do pochwy i zajrzałam do jaskini jadalnej. Wszyscy zajęci byli pałaszowaniem jedzenia. Spytałem Echo, czy wszystko dobrze, a gdy się tego upewniłem, usiadłem z innymi, rozmawiając z moim dziadkiem, Archerem. W nim też buzowała adrenalina.
- Halo!-krzyknąłem, by zwrócić na siebie uwagę po skończonym śniadaniu.-Dziś rozprawimy się z tym problemem. Echo, Reyna, Delacroix, Alien i Reyn zostają tutaj jako rezerwowi. Reszta niech wybierze swój rynsztunek i czeka na mnie przy wejściu.-sam pobiegłem do pomieszczenia, w którym składowano zbroje. Za broń miałem swój miecz, a z półki wybrałem najpierw nagolenniki na przód łap. Zacisnąłem od nich paski. Stwierdziłem, że świetnie się nadadzą. Następnie założyłem pewien hełm, ale już po jednej próbie zdecydowałem, że stanę do walki z odsłoniętą głową. Wziąłem ostatnią część zbroi, która chroniła mój kark, i wyszedłem do swojej armii. Większość dobrze uzbrojona, z niecierpliwością czekała na rozkazy.
- Ruszamy. Podejdziemy ich po cichu i przetrzebimy co do jednego.
- Ta jes!-wojownicy wznieśli okrzyk i zwarty szyk ruszył na zachód, ubijając zmarznięty śnieg. Dookoła panowała normalna cisza szarego poranka. Śnieg chrzęścił miło, potęgując niepokój i niecierpliwość. Poruszaliśmy się prawie bezszelestnie kosztem prędkości marszu. Koniec końców dotarliśmy do celu, ukrywając się za ścianą skalną i półkami skalnymi. Z pieczary dochodziło głośne sapanie, co wskazywało na to, że mutanty jeszcze smacznie chrapią. Sprawnie prześlizgnęliśmy się pod wejście do ich bazy. Kiwnąłem głową na znak, by to sprawdzić. Kiedy całym oddziałem znaleźliśmy się w środku, z jednym wielkim ,,O" wpatrywaliśmy się w ściany pokryte czymś, co przypominało zielone, okrągłe plastry miodu. W środku umieszczone były przeróżne zwierzęta, zamrożone w swej egzystencji. Jak gniazdo os. Przełknąłem ślinę, i wydałem szeptem rozkazy, dzieląc nas na grupy mające spenetrować i obezwładnić wszystkie mutanty, a przy okazji uniemożliwić wyjście. Noga lekko mi zadrżała. Pierwsze ostrze przebiło serce jednego z przeciwników.
- Ruchy!!!-wrzasnąłem do mojej grupy, i pobiegliśmy jak na skrzydłach, zostawiając za sobą resztę walczącą w korytarzu. Zaczęło się pojawiać coraz więcej rozgałęzień, i każdy odchodził w jedno z nich. Ostatecznie po długim biegu wśród niekończących się tuneli zatrzymaliśmy się przed grupą kornorów-ja i mój dziadek. Było jeszcze jedno odbicie w lewo.
- Idź-szepnąłem do niego, gdy stwory zaczęły się podnosić.
- Ale...
- Nie dyskutuj!-przeciwnicy rozbudzili się na dobre, lecz basior pobiegł już tępić resztę.
- No, robaczki-mruknąłem do nich i jednym cięciem rozprawiłem się z łbem mniejszego kornora. Horda rzuciła się na mnie. Tu wykorzystałem swój nowy trik, młócąc mieczem powietrze naokoło i zadając w ten sposób poważne rany. Jednak przy ostatnim ciosie jęknąłem z bólu, bo mój nadwyrężony bark nie wytrzymał. Przede mną leżały drgające trupy. Z bijącym sercem spojrzałem na ogromny otwór prowadzący do obszernej komnaty.
- No to wio-powiedziałem dla dodania sobie otuchy, i przekroczyłem próg. Zdębiałem, a oczy stanęły mi w słup, wywracając świat do góry nogami.
Pośrodku ogromnej jaskini leżała olbrzymia, ociężała, nieruchoma samica Kornora. W porównaniu ze swoimi rówieśnikami była gigantem. Na szyi mutanta ciągnął się długi, sztywny pas sierści, na całej powierzchni buro-granatowego ciała rozsiane były fałdy, jaszczurzy ogon zamiatał podłoże, a u łap miał potężne pazury. Na pysku wypełnionym nieco stępionymi, lecz nadal groźnymi zębami widniał róg. Nagle białe oko skierowało się w moją stronę, a z gardła stworzenia wydobył się ryk. Królowa.
<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz