Cóż za ironia-pomyślałem, spoglądając kątem oka na osobę siedzącą obok mnie. Jak najszybciej skończyłem swój posiłek, o sekundę wyprzedzając Delacroix, która cofnęła się w kąt, by porozmawiać ze swoją ,,siostrunią". Wzdychając, wyszedłem na świeże powietrze. W mojej głowie od razu pojawiła się kusząca propozycja spędzenia wolnego czasu. Pobiegłem znaną sobie ścieżką, po drodze wyraźnie zaznaczając na śniegu ślady, lecz potem ruchami tylnych łap lekko je rozcierając, by nie przypominały moich własnych. W końcu dostałem się na niewielką polanę, otoczoną zadrzewieniami. Mniej więcej pośrodku miejsca ulokowała się czarna, okrągła dziura. Spojrzałem w dół, w ziejącą czernią przestrzeń, lecz nie czuć było tego zazwyczaj częstego chłodu, bo na dworze dość już się oziębiło, bym nie czuł różnicy. Wlazłem do niego jakoś, i spadłem na kamienistą, wilgotną posadzkę. Po zastanowieniu, wybrałem tunel po lewej stronie, i zacząłem iść tą drogą, omijając większe głazy. Nie uszedłem nawet 20 metrów, gdy za sobą usłyszałem chrobotanie i szczęk pazurów, a następnie głuche stąpnięcie. Ktoś dostał się do kopalni, cudem nie rozwalając sobie przy tym kręgosłupa. Śledzący szpieg?-pomyślałem. Odruchowo schowałem się za sporej wielkości odłamkiem skały, i z cienia obserwowałem sylwetkę wroga, lecz w mroku nie mogłem jej rozpoznać. Wydawała się jednak dziwnie znajoma...
<Delacroix?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz