czwartek, 5 stycznia 2017

Od Kiry- Quest 7

Po rozmowie z Heavenem, jak wcześniej wspomniałem, udałem się do City End. Lubiłem to miejsce. Dotarłem tam po około 2 godzinach marszu i truchtania na zmianę. Nie powiem, trochę się zmęczyłem i zmarzłem, ale nie przejąłem się tym. Rozpoczęłam swój spacer po ruinach ludzkiego miasta. Znalazłem dość ciekawie wyglądający budynek. Nie był tak zniszczony, jak wszystko inne wokół. Szaro-ciemnozielona budowla była zapewne kiedyś zwyczajnie zielona, ale czas zrobił swoje. Wszedłem do środka i nie zrobiłem nawet trzech kroków, a tu nagle jak nie walnie, jak nie łubnie: ŁUBUDU! Sruuu! I jestem w czymś, co na pierwszy rzut oka wziąłem za piwnicę. Obszedłem pomieszczenie dokoła i stwierdziłem, że przed sobą mam jakiś tunel. Wzbudziło to moją ciekawość, jednak zanim miałbym cokolwiek sprawdzić, musiałem załatwić sobie więcej oświetlenia. Zrobiłem więc drugie kółko i znalazłem na ścianach kilka pochodni. Wziąłem sobie jedną z nich i rozpaliłem ogień za pomocą znajdujących się na podłodze zeschniętych liści, gałęzi i innych śmieci. Trzymając pochodnie w pysku, ruszyłem przodem. Po kilkunastu metrach dotarłem do rozwidlenia tunelu. Poszedłem droga po prawej. Po następnych minąłem jakiś korytarz prowadzący w lewo i kolejny, w prawo. Zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie jest to jakiś labirynt. Jednak nie przejąłem się tym zbytnio. Nabrałem już trochę doświadczenia w tego typu wyprawach, w końcu trochę się chodziło po kopalni wbrew czyjejś woli. Przyjrzałem się ścianom labiryntu. Były zrobione z metalu i to bardzo dobrej jakości, gdyż po mimo wielu lat, które minęły, odkąd ludzie opuścili to miejsce, wyglądały one jak nowe. Przy wejściu, jak już wspomniałem, było mnóstwo wszelkiego rodzaju śmieci pochodzenia naturalnego (suche liście itp.). Tutaj było względnie czysto, nie licząc pojawiających się co parę metrów śmieci pochodzenia ludzkiego. Były to jakieś dziwne przedmioty, niektóre jednak znane np. broń palna, noże, a nawet łomy. Po tym wszystkim można było dojść do wniosku, że ludzie musieli tutaj uciekać w popłochu. W sumie, te metalowe tunele były całkiem dobrym schronem. Jeśli takie właśnie było ich przeznaczenie, mogłem tutaj znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy. Zadarłem głowę do góry, by sprawdzić, jak wygląda sufit. Nie różnił się niczym od ścian. Szedłem tak przez chwilę, przez co potknąłem się o jakąś metalową kulkę. Wkurzyłem się i z całej siły ją kopnąłem w stronę ślepego zaułku, znajdującego się przede mną. Sam zaś skręciłem w lewo i pewnie poszedłbym dalej, gdyby nie dziwne hałasy dobiegające z miejsca, w pobliżu którego byłem. Cofnąłem się tam i ze zdziwieniem obserwowałem, jak metalowa kulka wielkości mojej łapy się rozkłada, przekręca, skręca, odkręca i zmienia w robota 2 razy wyższego ode mnie. Przez chwilę staliśmy na przeciw siebie. W miejscach oczu robot miał zielone światełka. Wystrzelił w moją stronę wiązkę światła. Odskoczyłem do tyłu, upuszczając pochodnie. Robot od razu wystrzelił strumień wody, który ją ugasił.
- Bezpodstawna próba rozniecenia ogniska- powiedział.
-Skanowanie zakończone. Forma organiczna nie wykazująca oznak przynależności do rasy ludzkiej. Należy wyeliminować- dodał. Kolor "oczu" robota zmienił się na czerwony. Przeszedł małą i szybką transformację, po której wyglądał jeszcze mnie przyjaźnie i wystrzelił w moją stronę kolejną wiązkę światła, tym razem czerwonego. Przejechał nią po całym moim ciele i zatrzymał się gdzieś między oczami. Odskoczyłem akurat w momencie, kiedy wystrzelił w moją stronę pocisk. Po labiryncie rozniósł się huk, jakby ktoś wystrzelił z armaty, a nie ze zwykłej broni. Echo robi swoje. Cofnąłem się za najbliższy zakręt i na chwilę zasłoniłem sobie uszy łapami, bo cała głowa mnie rozbolała. Mimo to i tak wiedziałem, że robot się zbliża. Głowa zaś bolała mnie coraz bardziej. Nie mogło być to spowodowane tylko hałasem. W końcu stwierdziłem, że to on musi wysyłać jakieś fale powodujące ten ból. Jednak, gdy robot znalazł się dostatecznie blisko, ignorując ból, rzuciłem się na niego i udało mi się go obalić. Spróbowałem zniszczyć go tradycyjnie, za pomocą zębów i pazurów. Jednak zdołałem jedynie zostawić kilka wgnieceń na jego metalowej powierzchni. Musiał to być naprawdę wytrzymały metal. Przy okazji starłem się też, aby robot nie zranił mnie nożami, które wysunęła się z jego "rąk". Tym bardziej, że pokryte były zielonożółtą, gęstą cieczą, która mój umysł od razu uznał za truciznę. Mocują się z nim zauważyłem dziwny, błyszczący przedmiot w miejscu, gdzie robot się uaktywnił. Mógłbym przysiąc, że wcześniej tego tam nie było. Zaryzykowałem i zostawiłem robota. Pobiegłem tam i okazało się, że jest to jakiś pilot. Na chybił-trafił nacisnąłem pierwszy guzik, co spowodowało, że podnoszącemu się robotowi rozsunęły się nogi, co spowodowało, że z powrotem upadł. Czyli to pilot do tego robota? Bingo!-ucieszyłem się, choć za wcześnie. Nie umiałem za grosz czytać po ludzku, więc zacząłem naciskać różne guziki licząc, że uda mi się go wyłączyć. Za pierwszym razem spowodowałem, że z jego ramion wysunęły się dodatkowe noże z trucizną. Słowem, zły wybór. Próbowałem dalej. Za drugim razem nic się nie stało. Tak samo za trzecim. Wtedy ogarnęła mnie lekka panika. Przecież to wszystko tutaj było już stare, łącznie z tym robotem. I niekoniecznie wszystko musiało być sprawne. Co, jeśli opcja wyłączenia nie działa? Jednak nie poddałem się i próbowałem dalej. Czwarta próba spowodowała to, że robotowi odpadła noga, przez co przewrócił się. Miałem ciche nadzieje, że to go powstrzyma, ale nic z tego. Mając tylko jedną kończynę dolną, zaczął zbliżać się do mnie przy pomocy pozostałych trzech. Był coraz bliżej i bliżej, a ja naciskałem kolejne guziki, jednak nie przynosiło to absolutnie żadnego skutku. Gdy robot znalazł się już dostatecznie blisko, zamachnął się swoją ręką, chcąc zadać cios. Przycisnąłem ostatni przycisk, który mi został i padłem na ziemie, robiąc unik i zasłaniając łapami oczy oraz uszy. Usłyszałem serię zgrzytów i innych tego typu dźwięków. Gdy stwierdziłem, że nadal żyję, podniosłem się, a moim oczom ukazał się widok robota powracającego do swojej poprzedniej formy, czyli metalowej, niewielkiej kulki. Ominąłem "to" i skręciłem w stronę, w którą zamierzałem się udać zanim zaatakował mnie ten robot. Musiałem zachować szczególną ostrożność, gdyż mogło tu być więcej tego typu, a nawet gorszych niespodzianek. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, czy by nie wziąć tego czegoś, ale stwierdziłem, że to byłoby zbyt głupie. Lepiej zostawić to ludzkie urządzenie. Po 2-3 godzinach kluczenia po labiryncie byłem już naprawdę padnięty i marzyłem o tym, żeby gdzieś odpocząć. Skręciłem po raz nie wiem który w prawo i moim oczom ukazał się krótki, biały korytarzyk. Kończyło go ogromne przejście, wokół którego pełno było śladów pazurów. Za nim jednak znajdowała się niesamowicie zielona trawa, co było czymś zupełnie niecodziennym w zimie (nie w dzisiejszych czasach XD). Szybko przebiegłem odległość dzielącą mnie od tego dziwnego zjawiska. Przeszedłem przez przejście i znalazłem się w ogromny pomieszczenie. Właściwie, to trudno było nazwać to pomieszczeniem. Było co prawda zamknięte, nie miało okien i znajdowało się kilka metrów pod ziemią, jednak było tutaj małe wzniesienie, na nim rosła płacząca wierzba, który nachylała się w stronę stawu, który znajdował się obok. Było tu jeszcze kilkanaście drzew, krzewów i kwiatów. Po prawej widać było jakieś oznaczenia i resztki ogrodzeń. Podszedłem bliżej. Na wbitych w ziemię tabliczkach namalowane były różne owoce i warzywa. To oraz płotki były jedynymi pozostałościami po ludziach. Był to zapewne kiedyś jakiś schron lub podziemny ogród, o który ktoś dbał, jednak teraz wszystko porosła dzika roślinność. Kwiaty, warzywa, drzewa zwykłe i owocowe rosły według własnego uznania, co wyglądało dla mnie o wiele ładniej. Tym bardziej, że wszystko otaczało bujna, zielona trawa. Skierowałem swe kroki w stronę wierzby. Położyłem się pod nią, aby odpocząć. Stamtąd zdołałem dostrzec jeszcze 3 przejścia oprócz tego, którym przyszedłem. Obecnie znajdowało się ono po mojej prawej stronie. Spostrzegłem też, ze wyrwane metalowe drzwi leżały w zaroślach kilka metrów dalej. One także nosiły ślady pazurów. Właściwie to wszystkie drzwi i wyjścia były w ten sposób "ozdobione". Było to widać nawet spod bujnie porastającej je roślinności. Po lewej wyjście było do połowy otwarte. Przejście przede mną zamknięte na cztery spusty. Jakimś cudem przetrwały atak tego czegoś, co zniszczyło pozostałe wejścia. Odwróciłem się za siebie i ujrzałem wyjście z drzwiami rozwalonym na pół, ale nadal trzymającymi się na jakichś kablach. Znaczyło to, że nie działały one na zwykła zawiasy, tylko były elektryczne. Spędziłem w tym pięknym miejscu kilka godzin. Odpocząłem, a także trochę je pozwiedzałem. Przy przejściu z do połowy rozwalonymi drzwiami natknąłem się na zieloną strzałkę i biegnący rysunek człowieka. Zauważyłem tez coś podobnego nad nimi. Udało mi się zerwać stamtąd lianę i moim oczom ukazał się napis "EXIT". Nie wiedziałem, co on oznacza, ale strzałka i obrazek przekonały mnie do wyjścia właśnie nimi. Nie było to łatwe, gdyż odległość między jedną, a drugą połowy drzwi nie była zbyt wielka. W końcu jednak mi się to udało. Po drugiej stronie była kolejna zielona strzałka z takim samym obrazkiem. Potem następna. I kolejna. I tak dalej. Kierowałem się nimi, cały czas w górę. Mimo ciemności było to łatwe, bo świeciły się lekko. Po kilkunastu minutach biegu pod górkę ze zdziwieniem uznałem, że jestem w jakimś innym pomieszczeniu. Miało ono okna, ale gdy za nie spojrzałem, zauważyłem tylko ciemność. Udałem się na zewnątrz. Okazało się, że jestem już na powierzchni, ale nastał wieczór. Spędziłem w labiryncie prawie cały dzień. Doszedłem też do wniosku, że wszystko to musiało znajdować się znacznie niżej, niż mi się wydawało. Obejrzałem się za siebie, by po raz ostatni przyjrzeć się budynkowi, z którego wyszedłem. Następnie ruszyłem z powrotem. W końcu zacząłem biec, żeby wrócić na czas do swojej jaskini. Podczas drogi zacząłem poważnie zastanawiać się nad zbadaniem tego miejsca. Może w końcu znalazłbym coś nowego do zamieszkania. I to o wiele lepszego niże ten bubek, Blood. Mógłby się w końcu wypchać swoją kopalnia, której strzeże jak oka w głowie.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz