Sadziłem wielkie susy w górę, mknąć między drzewami i drążąc tunel w głęboki, sięgającym nam do ud śniegu. Gdy już uznaliśmy to za bezpieczną odległość przystanęliśmy, krztusząc się i dysząc. Ember rzuciła liny na ziemię. Z dołu nie dochodziły żadne dźwięki, nie licząc lekkiego szumu wiatru. Po dłuższej chwili odezwałem się:
- Lepiej, jeśli pójdziemy dalej...-wadera przytaknęła powoli. W tamtej chwili bałem się naprawdę. Nie o siebie, ale o nią. Nie chodziło już nawet o odpowiedzialność-przyjaźń, to było coś o wiele cenniejszego, jak zdążyłem się przekonać w ostatnich miesiącach. Kiedy zacząłem ponownie mozolny marsz, znów zabrzmiało pytanie:
- A co z tym zrobimy?-wskazała ruchem głowy na przemoczone sznury.
- Hmmm...może je zakopmy?-zaproponowałem. Wybraliśmy miejsce pod uschniętym świerkiem, i tam we wnęce umieściliśmy narzędzie ludzkie. Odetchnąłem z ulgą. Po krótkim odpoczynku szliśmy dalej. Co chwila ktoś oglądał się do tyłu, by upewnić się, że nikt nas nie śledzi. Byliśmy nadal czujni. Wędrowaliśmy po połoninach, teraz pokrytych białą kołdrą. Droga mijała nam w milczeniu, a powieki i mięśnie coraz bardziej nam ciążyły. Zanim się obejrzeliśmy, blado-złota kula słońca przemieściła się na zachodnią stronę nieba, pomarańczowiejąc coraz bardziej. Zatrzymałem się na chwilę, i usiadłem, by je podziwiać.
- Heav...-mruknęła Ember, szturchając mnie lekko.
- Och...Tak-odpowiedziałem, idąc za nią.
- Wracamy przed zmrokiem?-zapytała. Postawiłem uszy i spojrzałem na nią łagodnie.
- Ale po co?-spytałem. Odpowiedź wadery utonęła w szumie wiatru. No jak po co? Głuchy jestem? Do domu...-pomyślałem wpierw. Dom mój tam, gdzie serce moje-dodałem. Nie mogłem stwierdzić, gdzie ono w tej chwili jest. Niebo zaskakująco szybko z ciemnego szkarłatu przeszło w jasny granat. Blask księżyca padł na skały, po których właśnie się wspinaliśmy, nadając im niesamowity połysk. Postawiłem kolejny ostrożny krok, wskoczyłem, i w tym momencie owiał mnie silny podmuch, prawie zwalając z nóg. Wilczyca skuliła się, walcząc z wichurą panującą na szczycie. Doszedłem do niej i osłoniłem trochę od wiatru.
- Dzięki-powiedziała cicho z wdzięcznością. Nic nie odpowiedziałem. Obojgu nam widok odebrał mowę.
Tuż pod naszymi łapami rozciągła się Dolina Silver; cała mieniąca się księżycowym światłem w którym śnieg pokrywający całą przestrzeń tańczył, iskrząc się leciutko i płynnie. Intensywnie granatowy firmament pokrył się milionami różnorodnych punkcików, czerwonych, białych, żółtych, układając się w niepowtarzalne wzory. Czerń grani kontrastowała z bielą puchu. Na szczycie panowała absolutna cisza, przerywana gwałtowniejszymi porywami.
- To jest piękne-szepnęła Ember.
- Wspaniałe-dodałem. Westchnąłem, i położyłem się na podłożu. Rój gwiazd zawirował mi przed oczami. Wadera zrobiła to samo. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jeden z gwiazdozbiorów.
- Orion-rzekłem radośnie.
- Wielki wóz-odparła wilczyca.
- Mała niedźwiedzica.
- Rak.
- Lew.
- Centaur.
- Gwiazda polarna-pokazywaliśmy sobie nawzajem przeróżne gwiazdozbiory. Zabawa trwała sporo czasu. W niemym zachwycie obserwowałem wędrówkę na nocnym niebie punkcików. Gdy znów zerknąłem na przyjaciółkę zauważyłem, że ma zamknięte oczy. Objąłem ją i również przymknąłem powieki. Miło było znowu poczuć czyjąś bliskość...
<Ember? Ale numer (czyt. Ale absurd)XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz