środa, 18 stycznia 2017

Od Echo C.D Heaven

Stałam w jaskini, próbując zebrać oddech. W końcu zaczęłam w miarę normalnie oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech. Przez chwilę wpatrywałam się w syna Layli. Czułam, że nie przepełnia mnie strach. Bardziej chęć zemsty i złości za wszystkie rzeczy, które mutanty stworzyły. Nagle pomarańczowooki zerwał się, jak gdyby był wyrwany ze strasznego snu. Podbiegł do wyjścia z jaskini, krzycząc ostrzeżenie na całe gardło. Wyskoczyłam jednym zwinnym susem zaraz obok alfy, a po chwili moim oczom ukazały się mutanty. Wzdrygnęłam się na wspomnienia tej walki na której umarła As. Mimo to, że była straszną nudziarą, to była moja siostra... Pomszczę ją. Muszę to zrobić.
Z głośnym warkotem skoczyłam na pierwszego z brzegu mutanta. Był wielki, ale no cóż - każdy wie, że jak wilk jest zły, to zły będzie aż do końca. Yghym. Coś mi nie wyszło, ale chyba pojmujecie ogólne znaczenie mych słów. Spojrzała prosto w pysk Kostrena, którym okazał się ten stwór. Nie czekając na jego ruch, chwyciłam szczękami jego kopyto i zaczęła szarpać na wszystkie strony, wbijając byleby jak najmocniej kły. Poczułam jak moje zęby przebijają nogę potwora, a on zawył w niebo głosy. Skoczył w moją stronę pewnie planując przyduszenie do ziemi, ale udało mi się w porę zrobić unik. Ale udało mu się szarpnąć moją łopatkę, na której rozcięła się skóra. Prychnęłam głośno, czując przeszywający mnie ból. 
Z jeszcze większą furią napędzaną bólem, odwróciłam się w stronę napastnika szybkim ruchem odrywając mu kawał mięsa z uda. Padł na ziemię, oddychając szybko i wykrwawiając się. Powolna śmierć mu się należała.
Wpatrywałam się w niego bez cienia sumienia czy smutku, kiedy coś uderzyło mnie z boku, a ja poleciałam w tył, uderzając już w martwe ciało Kostnera. Podniosła się, a jej łapy zadrgały i ugięły się. Wyciągnęła z siebie resztki energii i wstała, dumnie wypinając pierś. Spojrzała na kolejnego mutanta. O nie, Lupen! Odskoczyłam na bok, kiedy zamachnął się łapą. Robiłam uniki, bo nie miałam innej możliwości. Z boku wyskoczyła jednak szara sylwetka, która okazała się być moją siostrą, Claris. Samica szybko zabiła mutanta.
-Oh, dzięki Claris!
-Nie ma za co - parsknęła jedynie pod nosem, znikając ponownie gdzieś w cieniu. Zmrużyłam oczy, próbując ją dostrzec, ale ona wydawała się rozpłynąć w powietrzu. No nic.
Po chwili podszedł do mnie Heaven, który rozglądał się jakby podejrzliwie na około. Czym on się martwi! Wszyscy wybici, a reszta mutantów pewnie tam zostanie. Nie rozumiem czasem zmartwień niektórych członków stada.
 - Echo, pojutrze wyruszamy je wytępić - Heav spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem, a ja mimowolnie poruszyłam ogonem. Powiedział W Y R U S Z A M Y, prawda -Nie mogę tego tolerować. Ty zostaniesz w jaskiniach i będziesz czuwać nad sytuacją. W razie czego, wezwę posiłki od ciebie.
- Oczywiście, wybacz, ale pójdę wszystkich powiadomić, że już można wychodzić. Poproszę też kogoś o wrzucenie tych ciał do jakiejś dziury, czegokolwiek, żeby nikt się tym czymś nie zaraził.
I pobiegłam w stronę jaskiń, zostawiając szarego basiora.
 
<Heaven! 8)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz