Obudziłam się rano. Słońce jeszcze do końca nie wzeszło. Podniosłam się z zimnego śniegu wcale nie czując tego zimna i otrzepałam się. Na horyzoncie przebijały się rozespane - zresztą tak jak ja - jeszcze nie do końca mocne promyki słońca.Zaczęłam się obracać szukając Heavena i zobaczyłam go jak wspinał się do mnie z sarną i zrzucił pod moje łapy uśmiechając się. Odwzajemniłam ten gest, podziękowałam i zanurzyłam pysk w świeżym mięsie. A samiec po chwili obserwowania mnie zrobił to samo. Popoisłku ruszyliśmy w dół stromego zbocza w drogę powrotną do stada uważając by nie upaść. Nie dość, że zbocze było strome, zaczął wiać silny wiatr, było wiele przemieszczających się kamieni które utrudniały ruch i raniły łapy, byliśmy na dużej wysokości to jeszcze był śnieg po łapy i lód. Ale na szczęście cudem trafiliśmy bezpiecznie na ziemie obok gór.
<Heaven?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz