Naprawdę wcale nie spieszyło mi się do powrotu. Zresztą, ta toksyczna maź nie powodowała bólu ani niczego w tym stylu, a to, że noga trochę spuchła, mogło wynikać z wcześniejszego uderzenia. Bardziej niepokojące było to, że skażenie rozlewało się po całej dolinie i zatruwało życie. Wywróciłem oczami i powiedziałem starając się być stanowczym:
- Idziemy dalej, nie będziemy się poddawać.-wszyscy wpatrywali się we mnie z niezrozumiałym osłupieniem.-No to jak, tchórzycie?-mruknąłem bardziej do siebie i odwróciłem się, zagłębiając w pokryty śniegiem las do tamtego miejsca.W końcu Echo nie wytrzymała:
- Heaven! Pogięło cię?! Chcesz narażać swoje życie, a tym samym stado, bo ty masz takie widzimisię?!
- A kto mi zabroni?-odparłem chytrze. Ja tu miałem władzę i do mnie należało ostatnie słowo. Mimochodem spojrzałem na łapę, i przez chwilę zadrżałem w środku, Było mocno spuchnięta, a maź pieniła się i syczała. Wadera spuściła wzrok, i odpowiedziała poważnie:
- Twoje sumienie. I my.-westchnąłem, i przeszedłem obok nich.
- No co, zamurowało? Idziemy, czy nie?-rzekłem z irytacją i oburzeniem. Członkowie z wyrazem ulgi ruszyli za mną do jaskiń. Pod koniec drogi jakoś dziwnie mi się szło, a moja noga wyginała się niepokojąco. Może rzeczywiście jest w tym jakiś związek?-pomyślałem, wchodząc do jaskini medycznej. Gdy ujrzał mnie sam medyk, Dino, kazał mi usiąść i nie dotykać niczego tą łapą.
- O co chodzi?-spytałem po chwili.
- Nie wiem, co to może być. Muszę oczyścić ranę...
- Kiedy tam nie ma żadnej rany!-krzyknąłem na swoją obronę.
- Nieważne-powiedział cicho i zaczął zeskrobywać czymś czarną, lepiącą się maź.
- Nie boli cię to?-spytał nagle.
- Nie.-wtem mina mu zrzedła. A im więcej tego ohydnego płynu zdejmował z mojej łapy, tym lepiej widziałem obrażenia. Jakby ktoś polał mi ją kwasem. Na dodatek nie czułem w niej nic. Ember przyłożyła łapę do ust, wszyscy patrzyli na to z przerażeniem. Ja z nie mniejszym, i obrzydzeniem. Medyka zwyczajnie zatkało.
- To musi być jakaś toksyczna substancja, na dodatek znieczulająca ofiarę...-mruknął, odsuwając się nieco od jej resztek-Minie trochę czasu, zanim wrócisz do pełnej sprawności, ale...
- Trochę czasu?!-wrzasnąłem, trochę ze strachu, trochę z oburzenia.
- Może mniej, ale różnie bywa. Daj sobie pomóc.-Samael wystąpił krok w moją stronę i zachęcił mnie:
- Heaven, lepiej będzie zacząć teraz.-ponownie westchnąłem i wysunąłem łapę.
~Wieczorem~
Syczałem nieustannie z bólu, W życiu bym teraz nie zasnął. Odkąd znieczulenie spowodowane tą mazią minęło, piekło jak cholera i dawało mi równo. Przeleżałem całą noc na kocu w jaskini medycznej, wpatrując się w przeżartą nogę. Nad rankiem na szczęście zajrzała do mnie matka. Wydawało mi się, że pogodziła się z Embrym. Była bardziej radosna, otwarta, choć to nie pasowało do jej charakteru. Później korytarzem przechodził jedyny ogier w naszym stadzie.
- Samael!-zawołałem. Koń zawrócił i podszedł do mnie.
- Tak?
- Chciałbym wiedzieć, jak bardzo rozprzestrzenia się po naszym terenie skażenie i gdzie są głównie mutanty. Dasz radę?
<Samael?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz