Po raz pierwszy w życiu tak się bałem! Warczenie potwora przerażało mnie jeszcze bardziej, niż myśl, że rodzice będą strasznie zdenerwowani, że sam (znaczy bez dorosłej osoby) chodziłem po lesie. Raya była szybsza ode mnie, ale nadążałem za nią. W pewnej chwili straciłem ją z oczu, ale jak się okazało potknęła się i w ułamku sekundy byłem przy niej. Pomogłem jej wstać, jednak zauważyłem, że utyka.
-Raya, w porządku? - spytałem z przejęciem w głosie, bo łapa mogła być złamana.
-Nie, tylko trochę boli jak chodzę. Ale jak biegam bardziej - odpowiedziała lekko spuszczając uszy.
Rozejrzałem się po okolicy i dostrzegłem to, czego szukałem.
-Raya, dasz radę jeszcze przez chwilę pobiec?
-Chyba dam... - suka się podniosła i zaczęła biec, jednak nie za szybko.
-Tutaj! - krzyknąłem do Ray stając przy krzaku malin. Ona stanęła przy mnie i z niechęcią spojrzała na kolczste gałązki rośliny.
-Chcesz tu wskoczyć?! - krzyknęła lekko oburzona - Te krzaki kłują. Wtedy usłyszeliśmy ryk rozwścieczonego zagora, będącego już dość blisko.
-To, albo porzarcie przez rozwścieczoną matkę-mutanta, wybieraj - powiedziałem patrząc na nią trochę ironicznie.
Po chwili oboje znaleźliśmy się w kępie słodkich owoców. Mutant staną w pobliżu rośliny i zaczął węszyć, jednak słodkie owoce i zapach rosnącej obok sosny zamaskowały nasz. Nie świadomy naszego miejsca pobytu rodzic wrócił do swoich młodych. Wtedy wyszliśmy z kryjówki.
<Raya? Nadal wściekła na mnie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz