Coś czego nigdy nie powiem na głos: Kicia nieźle walczy. Leżałem na boku próbując złapać oddech i myślałem tylko żeby tygryska nie zrobiła ze mnie szaszłyka. Jednak minęła minuta, potem dwie, a ja wciąż żyłem. Spróbowałem wstać, ale udało mi się tylko podnieść przednie łapy. Rozejrzałem się szukając białej kotki, która niewiedząc czemu nadal mnie nie zabiła. No tak. Nie mogła tego zrobić bo leżała jakieś dwa metry ode mnie nieprzytomna. Jej rany, z których jestem osobiście dumny, mocno krwawiły. Pewnie nawet jakby się obudziła nie mogła by nic zrobić. I tu znowu zaczyna się wojna. Z jednej strony już wyobrażałem sobie ten dywan ze skóry białego tygrysa w mojej jaskini, a z drugiej wiedziałem że jeśli szybko czegoś nie zrobię to ona zginie i jeszcze oskarżą mnie o morderstwo i wywalą... Albo co gorsza skrócą o głowę. Na takie coś ja się nie piszę. Dźwignąłem się więc na wszystkie cztery kończyny i chwiejnym krokiem podszedłem do Evelyn. Kotka ruszała wąsami co było jedyną oznaką tego, że jeszcze jest na tym świecie. Tu się pojawił problem. ONA to tygrys, JA to wilk. Jak mam niby zaprowadzić ją do jaskini medycznej sam i na dodatek poraniony? Ruszyłem więc najszybciej jak zdołałem do jaskiń w nadziejii, że znajdę jakiegoś innego członka. Tyle, że moje rany też nie były małe i z każdym ruchem coraz bardziej słabłem. Wtedy znalazłem się u celu. Zauważyłem jakąś wilczycę, chyba miała na imię Katrin. Wadera zauważyła mój stan więc szybko znalazła się obok. Wyjaśniłem jej wszystko, oczywiście nie powiedziałem, że się biliśmy tylko, że ktoś nas zaatakował. Jaaa się przecież nie biiiję... W każdym razie suczka pobiegła po posiłki, chciałem ruszyć za nią, ale wtedy moją łapę przeszył ból. Upadłem na ziemię i obraz mi się zamazał.
<Evelyn?Reszta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz