Piłam wodę nad strumykiem paproci, kiedy nadbiegła zdyszana Katrin razem z zaniepokojonym Duncanem i Sophie. Odwróciłam się i stanęłam przed nimi, czując, że stało się coś złego.
- Coś zaatakowało Evelyn i Archera-powiedziała. Wzdrygnęłam się na dźwięk imienia basiora. Oby tylko nie było to nic poważnego-pomyślałam i już biegłam na czele grupy. W krótkim czasie byliśmy na miejscu. Oboje leżeli w kałużach krwi niedaleko siebie, Evelyn mamrotała coś niewyraźnie, a Archer starał się podnieść, chodź niezbyt mu to wychodziło. Wiem, że zachowałam się po chamsku, ale jednym skokiem znalazłam się przy basiorze, podczas gdy inni opatrywali tygrysicę. Pomogłam mu się podnieść i doczołgać do jaskini medyka, położyłam go na kocach i wyszukałam bandaże. Archer syczał, kiedy obmywałam i dezynfekowałam rany, owijając je w bandaże, ale znosił to dzielnie. Wtedy wniesiono Evelyn, całą zakrwawioną, i już krzątało się przy niej całe stado. Odwróciłam się do basiora i spytałam:
- Kto was zaatakował?-wydawało mi się to normalne, że o to pytam, lecz Archer wybałuszył oczy. To wzmorzyło moją czujność. Coś mi tu nie pasowało.
- Mutant-odparł słabo. Zastanowiłam się przez chwilę i wszystko zrozumiałam. Kocioł zawrzał i aż tupnęłam łapą ze złości, co zwróciło uwagę innych.
- W takim razie dlaczego na miejscu nie było jego ciała?-rzuciłam bezczelnie-a te rany wyglądają mi na tygrysie...-dotknęłam jednej z nich, a basior spuścił wzrok-Biliście się!-wrzasnęłam. Archer westchnął jak zbity pies i poddał się.
- Wiecie, że ktoś mógł zginąć?! Nie będę dociekać kto ją zaczął ani po co. Wiem, że nie powinniście tego robić. Ostrzegam każdego, komu to przyjdzie do głowy!-zakończyłam i wojskowym krokiem zbliżyłam się, by pomóc w opatrywaniu ran Evelyn. Ale po skończonym zabiegu znów podeszłam do przyjaciela. Chyba potraktowałam go zbyt ostro-pomyślałam.
<Evelyn? Archer? Ice się wściekłaXDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz